niedziela, 28 lutego 2016

Odszedł mój Tato JULIUSZ ANDRZEJ STRZETELSKI (1938-2016)

Dnia 23 lutego 2016 roku, zmarł mój tato Juliusz Andrzej Strzetelski. Przez ostatnie miesiące zmagał się z chorobą nowotworową. Powoli, nie chcąc być dla nikogo ciężarem odchodził. Tydzień przed śmiercią mówił mi, że śni mu się moja mama i wydaje Mu się, że woła Go do Siebie. Tęsknił za Nią. W końcu w poniedziałek 22 lutego 2016 roku został odwieziony do szpitala, gdzie po ciężkiej operacji zmarł następnego dnia. Wielki żal ogarnia me serce. Jednak jest też i nadzieja, że kiedyś będzie mi dane spotkać się z Nim i wspólnie cieszyć się Radością Zmartwychwstania.


Tato urodził się w 1938 roku we Lwowie, jako syn Czesława i Anny zd. Marek. Całe swoje życie poświęcił nauce. Przez 45 lat pracował w Instytucie Zootechniki w Balicach k/ Krakowa. Był autorem lub współautorem około 500 publikacji naukowych.

Tato, będzie mi Cię bardzo brakowało. Odpoczywaj w pokoju.  





środa, 10 lutego 2016

CZAS JAK WANDAL PĘDZI I STAWIAJĄC SWĄ NOGĘ NA PROCH ŚCIERA NAWET WSPOMNIENIA

Powyższy tytuł to tytuł książki na temat historii mojej rodziny, którą postanowiłem w końcu napisać. A czytelnik niech sam oceni czy przedstawione tu zebrane liczne dokumenty, czy przekazywane z pokolenia na pokolenie opowiadania i nieprawdopodobne historie stanowią podstawę do stwierdzenia, że jest to prawdziwa historia rodziny czy jedynie legenda, którą należałoby między bajki włożyć. 


Wprowadzenie
 Od dłuższego już czasu zajmuję się genealogią swojej rodziny. Pasję tę zaszczepiło we mnie dwóch ludzi. Pierwszy z nich to stryj Wojciech Strzetelski, prof. AGH w Krakowie, syn Zygmunta Strzetelskiego, który już od ponad 40 lat zbiera informacje na ten temat. Gromadzi on i segreguje nie tylko wszelkiego rodzaju dokumenty, zdjęcia czy listy ale i różne zasłyszane przekazy rodzinne. Wszystko to sprawia, że do tej pory zgromadził pokaźną bibliotekę, której nie powstydziłoby się niejedno archiwum. Drugą osobą, której również zawdzięczam moją pasję jest nieżyjący już stryj Janusz Aleksander Strzetelski, syn księgarza z Jasła - Tadeusza Strzetelskiego. To on pewnego razu podarował mi napisaną przez siebie w roku 1999 monografię pt. „Strzetelscy- genealogia rodziny”, która stała się dla mnie swoistego rodzaju „biblią”, z której jak ze źródła czerpałem informacje na temat genealogii mojej rodziny. W pracach nad tą kroniką wykorzystano ocalałe dokumenty rodzinne jak np. metryki urodzin, świadectwa chrztu, zgonu, różnorodną korespondencję, pisemne i ustne przekazy rodzinne, zachowaną ikonografię oraz bibliografię historyczną i genealogiczną bibliotek Narodowych i Cyfrowych w Polsce, na Ukrainie i na całym świecie. To właśnie Janusz Aleksander Strzetelski wspólnie ze swoim bratem bliźniakiem Ryszardem Aleksandrem Strzetelskim oracowali i opatrzyli dodatkowymi wynikami studiów i poszukiwań na przestrzeni lat 1990-1995 zebrany przez Wojciecha materiał i opublikowali w formie maszynowej monografii wydanej jedynie w 10 egzemplarzach. Natomiast pierwsze wstępne opracowanie o rodzinie Strzetelskich znalazło swoje udokumentowanie w publikacji Wydzawnictwa Interpress pt. "Polskie Rody Szlacheckie – Kto jest kim dziś" wydanej w Warszawie w 1993 roku. Obecne opracowanie, które oddaję w Państwa ręce, mam nadzieję, że będzie jedynym uporządkowanym zbiorem wiadomości o mojej rodzinie zawierającym historię od początku XVII wieku do dnia dzisiejszego.
Muszę się przyznać, że będąc młodym człowiekiem nie zwracałem szczególnej uwagi na wszelkiego rodzaju koligacje rodzinne. Nie interesowałem się tym czy mój dziadek miał braci, czy też skąd pochodzili moi pradziadkowie, nie mówiąc już o dalszych członkach rodziny. Wiedziałem przecież, że kochający mnie rodzice i dziadkowie, zarówno ze strony ojca jak i mamy oraz wszelkiego rodzaju wujkowie i ciocie są dla mnie ludźmi bardzo bliskimi, na których zawsze mogę liczyć. I to mi w zupełności wystarczało. Jednak w miarę upływu lat, kiedy Ci ludzie powoli zaczęli odchodzić, wówczas obudziła się we mnie chęć poznania zasłyszanych kiedyś w dzieciństwie i w młodości historii, które zaczęły odżywać i „wołać” o ich utrwalenie i zatrzymanie dla potomności. I wtedy okazało się, że już nie ma tych, którzy mogliby dokończyć tę „niekończącą się opowieść”. Bo tak już chyba jest, że im człowiek starszy tym bardziej chce poznać coś, co na pozór wydaje się być już nie do poznania – i dąży do PRAWDY, którą chyba pozna dopiero po TAMTEJ STRONIE TĘCZY.
Dlatego też postanowiłem właśnie napisać historię mojej rodziny, dla potomnych, dla moich trzech synów, aby kiedyś mogli opowiedzieć swoim dzieciom i wnukom o swoich przodkach, aby mogli być z nich dumni i szczycić się nimi. Bo przecież członkowie rodu Strzetelskich to przeważnie ludzie z natury spokojni, chociaż dość często impulsywni. Dobrotliwi oraz skromni, kochający wolność i przyrodę, często charakteryzujący się silnymi indywidualnościami, nierzadko o temperamentach dominujących, które można by zdefiniować jako sangwinistyczno choleryczne. Cenią sobie godność osobistą i szlachetność. Są przeciwnikami zakłamania i obłudy. Odważni, o wysokim poczuciu honoru i odpowiedzialności, ambitni i pracowici. Filantropi ale rozumni, umiejący odróżnić prawość od bezprawia. Powszechnie tolerancyjni wobec bliźnich, jednak bezkompromisowi w obronie słusznych racji. Prawdziwi patrioci. Szanujący prawo i zwyczaje. Wierni swoim zasadom i przyjaźniom. Wśród Strzetelskich nie spotyka się karierowiczów i złoczyńców. Przywiązani do rodziny, w życiu hołdują konserwatywnym obyczajom na gruncie ortodoksyjnej religijności.
Gdy prześledzi się historię rodziny począwszy od połowy XVIII wieku aż do dzisiaj wyraźnie widać, że dla wszystkich tych przedstawicieli rodu, którzy na trwałe zapisali się na kartach historii, wartości te, to nie tylko puste frazesy. Wiele pokoleń Strzetelskich w sposób niezwykle poważny traktowało szeroko pojęty patriotyzm. Świadczyć może o tym wypowiedź, zmarłego w 2007 roku stryja Janusza Aleksandra Strzetelskiego, który tak wspominał stosunki panujące w rodzinie:
[...] Wszyscy wyrastali w ustalonym systemie wartości, w którym na pierwszym miejscu była rodzina, szacunek dla tradycji i silne poczucie tożsamości. Kształtowanie się tradycji wynikało z religijnych zasad moralnych i ideałów rycerskich. Wszyscy wychowywani byli dla dobra ogólnego z ustalonym systemem wartości i z poczuciem odpowiedzialności, co decydowało o realnym patriotyzmie, wyrażającym się przede wszystkim w pracy dla dobra ojczyzny. Niewątpliwie wartości te były spuścizną po przodkach wyrastających w burzliwych dziejach naszej ojczyzny […].
Ta właśnie tradycja czerpana z wielkiej miłości moich przodków do Ojczyzny odegrała znaczącą rolę w patriotycznym wychowaniu wielu pokoleń Strzetelskich.
Obszerna kronika mojej rodziny przedstawia dzieje rodu od zarania, to jest od połowy wieku XVIII-tego, po czasy nam współczesne. Opiera się przy tym prawie w całości na materiałach archiwalnych i obfituje w cytaty z tych źródeł. Nie zabrakło w niej również informacji o licznych przekazach rodzinnych, które wprawdzie nie zawsze zweryfikowane, jednak z punktu widzenia poznawczego pozwoliły, ze sporą dozą prawdopodobieństwa, na rozszerzenie informacji o rodzinie. Z tych to też względów Kronika ta posiada znaczną wartość, nie tylko naukową i poznawczą, ale i również stanowi cenny przyczynek do dziejów rodów polskich. Jednak do tej pory nie ukazał się drukiem. Dlatego też jako spadkobierca historii mojej rodziny postanowiłem spróbować zebrać w całość, uzupełnić w miarę możliwości brakujące informacje, a efekty mojej pracy zamieścić w tym oto opracowaniu. Będę próbował również poszerzyć tę historię o informacje na temat rodziny mojej mamy Jadwigi Strzetelskiej zd. Waligórskiej, mojej żony Katarzyny Strzetelskiej zd. Paluchniak oraz innych przedstawicieli rodziny pośrednio lub bezpośrednio związanych z nazwiskiem Strzetelski. Co z tego wyszło drodzy czytelnicy, oceńcie już sami.
Chciałbym również, aby książka ta była nie tylko przykładem dobrze napisanej genealogii rodziny, nie tyko formą przedstawiania suchych faktów genealogicznych, ale przede wszystkim próbą kompilacji przeplatających się ze sobą i uzupełniających nawzajem fabuły, narracji, licznych przekazów rodzinnych, materiałów z obszernych źródeł archiwalnych oraz ostatnich odkryć genealogicznych. Dlatego też znajdziecie tu wiele, na pozór wydawałoby się nie związanych bezpośrednio ze sobą opisywanych zdarzeń, zarówno na temat prezentowanych postaci jak i historyznych uwarunkowań, w których przyszło im żyć i działać. Po głębszym jednak przeanalizowaniu i zastanowieniu, okazuje się, że zabieg ten był niezbędny celem wyjaśnienia zawiłych okoliczności i historii związanych z prezentowanymi osobami. Bardzo chciałbym również by postaci przedstawiane w tej książce miały swoją duszę, by pomimo upływu tylu już lat w dalszym ciągu były żywe i przemawiały do nas z każdą przewracaną stroną tego opracowania.
A więc do dzieła!

Rozdział 1.
Kresy odległe a jednak wciąż tak bliskie - z tej ziemi moje korzenie
Pomimo tego, że urodziłem się w Krakowie, to jednak samo wypowiedzenie słowa Kresy przenosi moją myśl i pamięć nad Dniestr, Prut, Bystrzycę i Czeremosz, na stoki Czarnohory, do Zbaraża, Kobrynia, Buczacza i Brodów, do Kamieńca Podolskiego, Kałusza, Halicza, Uścia Zielonego, Mariampola i Jezupola, do Czerniowiec, Sambora, Drohobycza, Borysławia i Truskawca, a w końcu do Wilna i Lwowa - tych wspaniałych miejsc które znam jedynie z historii lektur oraz z nielicznych opowiadań mojego ojca i dziadka, gdyż nasze wspólne korzenie sięgają właśnie tych terenów. Tę wspaniałą „Kresową Atlantydę”, na przestrzeni ostatnich paru lat, pięknie opisał w swoich książkach prof. Stanisław Nicieja. Niezwykle plastycznie i z wielkim humorem przedstawił on historie miast kresowych i ludzi w nich żyjących oraz oddał w nich klimat epoki, która już dawno minęła. Kresy, niby tylko przebrzmiały szczegół historyczny, a jednak nie tylko ja reaguję na to słowo ciągle żywo. Kresy jednoznacznie kojarzą mi się z tymi obszarami, które znajdowały się dawniej na wschodnim obrzeżu Rzeczypospolitej. Samo słowo kresy można wywieść ze staropolskiego określenia granicznych stanowisk wojskowych strzegących Podole i Ukrainę przed najazdami Tatarów i napadami hajdamaków, gdzie służba była tam pełniona według tak zwanej „kresy”, czyli kolejności. W odległej tradycji ziemie od Krakowa po Lwów stanowiły „Rzeczpospolitą Królewską”, natomiast ziemie wysunięte bardziej na wschód nazywano „ziemią hetmańską” i przez to - kresową.
Zofia Kossak-Szczucka w powieści „Pożoga” tak pisała o kresach południowo-wschodnich, w których spędziła lata młodości:
„…Kresy… bogate, stare, piękne słowo. Jest w nim obszar i przestrzenność, bezkres równin falujących, oddalenie od świata i wicher stepowy. Dla każdego z tamtej strony zawiera w sobie treść ojczystej ziemi, jej barwę, kształty i woń...”
Z kolei Stanisław Zdziarski w opracowaniu z roku 1898 na temat zapomnianego kresowego żołnierza i poety, uczestnika Powstania Listopadowego - Maurycego Gosławskiego, tak opisuje tereny dawnych kresów – Podola:
…”tam czuje się człowiek swobodnym, wesołym jak leśny ptak, a oko goni ciągle w przestrzeń niezmierzoną wonną, świeżą, młodą, co go nowym życiem napoić potrafi, nucąc do ucha tajemniczą pieśń. A pieśń ta prawi bez wytchnienia jakiś dziw nad dziwy. Oto jeden krajobraz. Szmat ziemi na kształt równiny stepowej, bujną trawą pokryty, wśród której pstrzą się polne kwiaty, w dali na wyniosłości widnieje ciemny las. A dołem przewija się modra wstęga rzeki, nad którą pochyliły się płaczące wierzby potrząsając srebrzystymi włosy, a dalej tam dalej kilka krzaków głogu i kaliny, a tam przepaścisty jar. Wszędzie uroczysta cisza, ani szmeru liści nie usłyszysz. Wszystko zda się śnić”...
Sam poeta Maurycy Gosławski w znanym kresowym wierszu pt. „Dumka” tak z sentymentem wyrażał swoją tęsknotę za tą ziemią:
...Gdyby orłem być! Lot sokoła mieć!
Lotem orłem lub sokołem uosić się nad Podolem,
Tamtym życiem żyć.
Droga ziemia ta, myśl ją moja zna!
Tam największe szczęście moje, tam najpierwsze niepokoje,
Tam najpierwsza łza!
Tam bym noc i dzień, jak zaklęty cień
Krążył nad nią jak wspomnienie,
Pierś orzeźwiał, czerpał tchnienie
Z tamtych lubych tchnień...

W obszernej literaturze XVIII i XIX wieku kształtował się bardzo silny mit etosu rycerskiego, ukazujący wzorce sarmackiej fantazji i odwagi, niezwykłych bohaterskich czynów, które były związane właśnie z pograniczem Polski. Prawdopodobnie słowa "Kresy" użył po raz pierwszy Wincenty Pol w poemacie, pt. „Mohort” powstałym jeszcze w latach 1840-1852. Używając tego słowa miał on na myśli czasy, gdy Korona jako część Rzeczypospolitej Obojga Narodów sięgała po Zaporoże, Sicz, i Połtawę oraz po Dzikie Pola, ogarniając także Kijów i Czernichów. Poeta sugestywnie scharakteryzował życie i obyczaje kresowych żołnierzy. Tytułowy bohater to ostatni rycerz dawnej Rzeczypospolitej niezłomnie trwający na swym posterunku:
…”Bo trzeba wiedzieć, choć nie było wojny
Przecież na kresach rzadki dzień spokojny.
Humańskiej rzezi pamięć była świeża,
A bojaźń dżumy trzymała żołnierza
I dniem, i nocą na czacie granicznej;
Bo potrzeba wielka, a człek nie był liczny.
Tam na dwór jakiś Tatarzy napadli
Na nadgraniczu i cerkiew złupili,
To znów Kozacy nam tabun ukradli,
Czeladź uwiedli i wioskę spalili,
Czasem i łotry od multańskiej dziczy
Wtargnęli, siłą dostawszy języka,
Czasem też nasi, tak, na ochotnika
Ruszyli sobie na odwet ku Siczy”…
Wydane w roku 1855 dzieło Wincentego Pola wzbudziło wręcz istny entuzjazm zarówno wśród czytelników jak i ówcześnie żyjących pisarzy, poetów i krytyków sztuki. Nie szczędzili Polowi pochwał wybitni pisarze jak Zygmunt Krasiński, Aleksander Fredro, Seweryn Goszczyński, Kornel Ujejski, Władysław Syrokomla czy w końcu sam Józef Ignacy Kraszewski. Stało się tak dlatego, że w tym wspaniałym rapsodzie rycerskim autor pokazał prawdziwy "kodeks miłości ojczyzny". Nawet sam wielki Henryk Sienkiewicz powiedział, że postać Mohorta jest …”posągiem tego, co w tradycji było dobrym, a posągiem tak wspaniałym, że trudno oderwać od niego oczu"….Nie były to pochwały przypadkowe, skoro pomiędzy trylogią Henryka Sienkiewicza, szczególnie zaś „Ogniem i mieczem”, a poematem Wincentego Pola dostrzec można wyraźne powinowactwo.
Od tego czasu słowo Kresy zaczęto wprowadzać na stałe do kanonu najważniejszych pojęć dla świadomości narodowej i politycznej Polaków – w nauce, publicystyce czy w końcu literaturze. Definitywnie przyjęto, że pisane dużą literą KRESY to nazwa geograficzna obejmująca różne ziemie dawnego pogranicza uznane powszechnie za obszar polskiej swojskości. Początkowo, geograficznie Kresy utożsamiały się z obszarem tzw. Ziem Zabranych, czyli obszaru pomiędzy granicą Królestwa Polskiego a granicą Rzeczypospolitej sprzed 1772 roku. Dopiero po 1918 roku kresami stały się ziemie położone wzdłuż całej granicy wschodniej, z dwoma najważniejszymi ośrodkami – Wilnem i Lwowem, których wcześniej za kresowe nie uważano. Należy pamiętać, że Kresów nie można traktować jako jakichś peryferii, bardzo odległych od centrów życia umysłowego. O istotnej roli tych terenów przekonują nas choćby osiągnięcia różnych naukowców i badaczy z dwóch najważniejszych ośrodków akademickich: Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie oraz Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.
Słowo kresy, jak podaje Słownik Języka Polskiego, oznacza "część kraju leżącą blisko granicy - inaczej pogranicze". W pamięci współczesnego Polaka Kresy kojarzone są z dawnymi wschodnimi terenami Rzeczypospolitej, z czasów sprzed II wojny światowej. Te Kresy są już nieuchwytne i ulotne. Zarazem dawne, gdyż zostały utracone bezpowrotnie. Dopiero teraz zaczynamy je cenić i tęsknić za nimi. Są tak wyidealizowane, iż stają się czymś na kształt Raju Utraconego. Po II wojnie światowej, w wyniku splotu różnych okoliczności historycznych wielu Polaków znalazło się poza granicami historycznej Ojczyzny – Rzeczypospolitej Polskiej. Losy naszych rodaków w krajach byłego Związku Radzieckiego to bardzo smutna karta w historii Narodu Polskiego. Pomimo jednak nieubłaganego upływu czasu i zmian pokoleniowych polskość i świadomość przynależności do Tego Narodu są dla Polaków z krajów wschodnich, czyli dawnych Kresów, podstawą poczucia własnej godności i stanowią tę esencję, która spaja nas wszystkich w jeden Naród Polski.
Józef Piłsudski w swoich pismach i przemówieniach bardzo często wypowiadał się na temat znaczenia Kresów dla polskiego życia zbiorowego. W jednym z nich czytamy: "Wszystkie narody, wszystkie państwa mają swoje Kresy. Nieszczęśliwy i zmienny jest los grodów i siół kresowych. Gdy wicher się zrywa, wstrząsa przede wszystkim posadami ich budowli. Gdy chmura się zbierze, ostry grad siecze przede wszystkim właśnie ziem kresowych jamy. Gdy grzmią pioruny, przede wszystkim tu w wieżyce i domy uderzają... A jednak głębokie jest w tym szczęście. I nie szczęście z dumy wielkiego cierpienia i wielkiej ofiary, i nie szczęście ze zwiększonej rozkoszy mocowania się z dolą i zwyciężania własnymi siłami losu– lecz głębokie szczęście, rzewne i ciche, nawet dziecięco naiwne, płynące z wiary w idealne pierwiastki własnej kultury."
Ta właśnie wypowiedź wyrażała mądrą, prawdziwą i głęboką miłość Piłsudskiego do Kresów oraz głęboką o nich wiedzę. Kresy znał bowiem Piłsudski na wiele różnych sposobów. Tam przecież spędził dzieciństwo oraz młodość. Walcząc skutecznie o Kresy nie szczędził swego żołnierskiego trudu, a w swych działaniach politycznych bardzo mocno o nie zabiegał. Czytał wreszcie literaturę romantyczną, a szczególnie ukochał poezję Juliusza Słowackiego. Miał zatem prawo do upominania się o wartość Kresów dla życia polskiego. To stało się podstawą działań, które po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, podjęte zostały przez Piłsudskiego celem związania tych terenów z całością organizmu państwowego – Polski.
Obecnie obserwuje się stale rosnące zainteresowanie problematyką Kresową wśród Polaków zarówno w kraju jak i za granicą. Upadek komunizmu w Polsce w 1989 roku pozwolił nawiązać zerwaną więź z ziemiami za Bugiem. Kraj i ziemie nam zabrane powoli zaczęły coraz głośniej mówić o sobie i upominać się o dawnych ich mieszkańców. Najpierw oczywiście odrodził się polski Kościół na Wschodzie. Od ponad 25 lat wolności, której doświadczamy w Nowej Polsce, zarówno sami wygnańcy z Kresów jak i ich potomkowie, społecznie organizują różnego rodzaju zjazdy, tworzą różnego rodzaju stowarzyszenia i fundują pamiątkowe tablice. Wspólnie porządkują zapomniane cmentarze, by ich dawną pamięć przywrócić dla potomnych. Na rynku księgarskim pojawiają się coraz liczniejsze książki o ziemiach utraconych. Nie tylko pojawiają się nowe tytuły ale wznawiane są również przedwojenne wydawnictwa o Podolu, Wołyniu, o Wilnie i o Lwowie. Organizowane są również liczne wystawy i okolicznościowe odczyty, które mają przybliżyć obraz kresów. Starszym mają przypomnieć kraj młodości, a młodym pokazać, że tam była Polska. Dla wielu starszych osób, pochodzących stamtąd, są to sprawy bardzo ważne i wciąż żywe. Dla innych, zwłaszcza młodych, to już tylko historia, która często, na skutek powiązań rodzinno-genealogicznych, jest na nowo odkrywana.
I tylko szkoda, że brak jest do tej pory jasnej i zdecydowanej polskiej polityki wschodniej. Brak jest ciągle pieniędzy na pomoc i ratowanie stale tam niszczejącego polskiego dziedzictwa kulturalnego. Szkoda, że ani polski rząd ani polski prezydent nie potrafią, a może wręcz nie chcą wziąć w opiekę tamtejszych Polaków. Szkoda, gdyż Kresy - ta ziemia - pomimo, że tak daleka jednak jest bardzo bliska sercu każdego Polaka.
Najbardziej znanym miastem kresowym jest Lwów. Wielką miłością wszystkich mieszkańców Lwowa było ich rodzinne miasto. Z dzieciństwa pamiętam moją babcię Anię, która przed wojną mieszkała na Łyczakowie na ul. Św. Marka. Nieraz strofowała mnie mówiąc, że jestem nieznośnym "baciarem". Z wielkim przejęciem potrafiła opowiadać o swoim mieście. Z opowiadań tych wyłaniał się obraz miasta cudownego, pełnego radości, miłości, czasem beztroskiego i wręcz nierealnego. Miłość mojej babci do Lwowa była miłością pełną żarliwej tęsknoty za opuszczonym nie z własnej winy domem rodzinnym. Ponad 80 lat temu Kornel Makuszyński pisał o lwowiakach tak:
Lwowianin jest opętany przez wielką czarownicę – duszę Lwowa. Powietrze Lwowa jest uśmiechem i pogodą. Dusza Lwowa, co go napełnia, ma jasne, najuczciwsze, najszczersze oczy. Rozmiłowana jest w śpiewaniu, nie znosi gorzkich żalów, jęków i postękiwań. Cierpi jedynie na serdeczną chorobę: wszędzie i u wszystkich szuka miłości. Jest nieprawdopodobnie gościnna i wyciąga ramiona do każdego przybysza, dlatego też każdy, co choćby raz jeden był we Lwowie, jest od razu w tym mieście zakochany. Cóż tych pomyleńców tak łączy? Otóż to jest właśnie tajemnicą Lwowa, uroczą, śliczną tajemnicą tego miasta. Sprawia to czar, który to miasto rzuca na każdego, co się tam urodzi lub długo w nim przebywa. Każdy człowiek kocha swoje miasto, czasem je uwielbia, zawsze do niego tęskni. Uczucie jednak, jakie żywi lwowianin dla Lwowa, nie jest już miłością, jest – szczerze to mówię – jakimś opętaniem. Turek tak nie wielbi Mahometa. Czasem dziecko nie kocha tak ojca. Żeglarz nie kocha tak morza. Romeo nie kochał tak Julii. Daję na to uczciwe, lwowskie słowo honoru...”.
Teraz, mając już ponad pół wieku życia za sobą, gdy wkroczyłem już w „słuszny” wiek, wiem dlaczego można bez reszty oddać swoją duszę i serce miastu swojego dzieciństwa i młodości. Sam wprawdzie od urodzenia mieszkam w Krakowie (krakusem był mój dziadek Tadeusz Waligórski, ojciec mojej mamy), jednak korzenie moje związane z Kresami i Lwowem (ojciec mój urodził się w tym mieście) ciągną mnie nieustannie w tym kierunku. Odkrywanie swojej tożsamości i zgłębianie historii stron rodzinnych moich dziadków i rodziców sprawia, że powoli zaczynam wczuwać się w tę wielką miłość jaką żywili moi przodkowie do Lwowa i ziem ogólnie zwanych Kresami. Dlatego też jestem niezmiernie wdzięczny wszystkim tym, którzy zaszczepili we mnie miłość do tych ziem i sprawili, że staram się pielęgnować pamięć o niej, gdyż jak pisał Tolu z Łyczakowa: ...”Prawda znika jak dym i dla potomności przepada gdy wymrze pokolenie które na nią patrzyło, jeżeli pióro nie udzieli jej swego światła i świadectwa. Nie ma człowieka ani spraw tak wielkich, aby ich czas i niepamięć nie zatarły. VERBO VOLANT, SCRIPTA MANET...”.
Dlatego nie pozwólmy aby galopujący czas zatarł w naszej pamięci historię tej ziemi. Jesteśmy jej to winni. A gdy przybliży się kres naszego żywota prośmy ...”O Maryjo słodka, matko nasza w niebie, kroki nasze prowadź tam do miasta Lwowa, a gdy kres wędrówki ziemskiej się przybliży, pomóż nam tam wrócić jako duch pielgrzymi...”.