piątek, 13 grudnia 2013

Kolejne dni pobytu na Ukrainie - sierpień 2013

Oto kolejna część mojej relacji w tegorocznej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. Od ostatniego wpisu upłynęło ponad półtora miesiąca, ale notoryczny brak czasu niestety nie pozwolił mi na zakończenie tej relacji we wcześniejszym terminie. To co przedstawię poniżej będzie na tyle interesujące, że wciągnie Was mam nadzieję w ciekawą historię tych terenów, z których wywodzą się moi przodkowie.

Oto kolejna część mojej relacji w tegorocznej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. Muszę przyznać, że od ostatniego wpisu upłynęło ponad półtora miesiąca, ale notoryczny brak czasu niestety nie pozwolił mi na zakończenie tej relacji we wcześniejszym terminie. Za to teraz mam nadzieję, że to co przedstawię poniżej będzie na tyle interesujące, że pozwoli wciągnąć Was drodzy czytelnicy w jakże ciekawą historię tych terenów, z których wywodzą się moi przodkowie. 
Kolejny dzień naszego pobytu na Ukrainie obfitował w wiele ciekawych i nieprzewidzianych zdarzeń.
Rano złożyliśmy najpierw wizytę u wójta Mariampola - Wołodymyra Hołowczaka, który urodził się już po wojnie właśnie w tym mieście. Jednak jego rodzice pochodzili z Tylicza koło Krynicy i zostali przesiedleni do Mariampola po wojnie. Przyjął nas bardzo serdecznie i ucieszył się, że postanowiliśmy w następnych dniach trochę oczyścić zarośnięte groby na tamtejszym cmentarzu. Obiecał nawet, że postara się zorganizować nam pomoc wśród mieszkańców miasta.


Uradowani takim obrotem sprawy opuściliśmy urząd i po krótkiej wizycie w tamtejszym przedszkolu skierowaliśmy się w kierunku Stanisławowa, gdzie miałem spotkać się z moimi kuzynami - Denysem Marytchakiem i Wsiewołodem Bażałukiem, potomkami Franciszki Ksawery Strzetelskiej, córki Ignacego Strzetelskiego, którzy w połowie XIX wieku żyli i mieszkali w nieodległym Uściu Zielonym.



Słów parę na temat miasta Stanisławowa. 

Opuściwszy Mariampol udaliśmy się w kierunku Stanisławowa, miasta które zostało założone przez Andrzeja Potockiego dnia 7 maja 1662 na gruntach wsi Zabłotów w widłach rzeki Bystrzycy. W dawnych czasach wieś Zabłotowo, lub tez Zabłotów było pięknie położoną wsią na równinie z nielicznymi pagórkami między którymi, przepływało mnóstwo potoków i strumyków. Znajdowało się tu bardzo dużo miejsc bagnistych, które niejednokrotnie chroniły mieszkańców przed napadami różnych grabieżców. Ostatnim właścicielem Zabłotowa był szlachcic z rodziny Rzeczkowskich. Od niego to właśnie całą wieś wykupił hetman wielki koronny Stanisław Rewera Potocki. Przydomek Rewera został nadany hetmanowi z powodu częstego używania przez niego łacińskich słów re vera czyli w rzeczy samej. Po jego śmierci, chcąc uczcić pamięć swojego ojca, jego syn, późniejszy hetman polny koronny Andrzej Potocki założył w roku 1662 na Pokuciu miasto Stanisławów. Wybudował twierdzę broniącą Rzeczpospolitą przed hordami tatarskimi, kozackimi i wołoskimi. 

Początkowo Stanisław Rewera Potocki na wykupionych gruntach wybudował najpierw drewniany zamek, zwany myśliwskim. Zamek ten służył jako miejsce wypoczynku, polowania oraz dysput nad obronnością Rzeczpospolitej. Później, gdy lokację Stanisławowa zatwierdził król Jan Kazimierz, co miało miejsce w 1663 roku, rodzina Potockich uczyniła ze Stanisławowa jedną z siedzib swojego rodu i nadała miastu herb ozdobiony rodowym herbem Potockich – Pilawa.


Na początku powstania miasta Andrzej Potocki ufundował budowę świątyni rzymskokatolickiej pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, św. Andrzeja i św. Stanisława, która następnie została podniesiona do godności kolegiaty. 
W kolejnych latach swoich świątyń doczekali się również katoliccy Ormianie oraz Żydzi i prawosławni. Potocki założył również w mieście Kolonię Akademicką, szkołę prowadzoną pod auspicjami Akademii Krakowskiej. Po upadku Kamieńca Podolskiego, forteca stanisławowska wraz z pobliskim Haliczem przejęła na siebie ciężar obrony południowo-wschodnich granic Rzeczypospolitej. Turcy w roku 1676 oblegali mury Stanisławowa, który pomimo wielkich zniszczeń zdołał się jednak obronić. Pod koniec XVII wieku, Józef Potocki, syn Andrzeja, ufundował nowy ratusz usytuowany na planie krzyża. 
Wiek XVIII to rozkwit miasta. Z fundacji Potockich w latach 1715-1730 wzniesiono kościół i klasztor Jezuitów. W nowo wybudowanym ogromnym barokowym gmachu powstał browar. W tym czasie miasto było nazywane „małym Lwowem”, zaś na sejmikach halickich nazywano je głową całego Pokucia. Stanisławów stał się ważnym ośrodkiem kultury ormiańskiej w Polsce. To przecież tam w kościele ormiańskim znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łaskawej, który po wojnie został uratowany i przewieziony do Gdańska.


Po pierwszym rozbiorze Polski w roku 1772 miasto zostało wcielone do monarchii Habsburgów i pozostawało pod zaborem austriackim aż do odzyskania przez Polskę niepodległości tj. do roku 1918. W okresie zaborów Austriacy zburzyli fortyfikacje miasta, zrujnowali również zamek, a pałac zamienili na szpital.
Pod koniec XVIII wieku w roku 1782 w mieście powstał Cmentarz Sapieżyński, najstarszy polski cmentarz na Kresach Wschodnich, starszy od Powązek oraz od cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie (1786), Kijowskiego (1834) czy wielu innych. Niestety w roku 1980, po 200 letnim okresie istnienia został zlikwidowany. Najpierw komunistyczne władze Ukrainy dnia 25 kwietnia 1974 roku zamknęły cmentarz, po czym 27 lutego 1980 roku uchwalą Rady Miasta podjęto decyzję o jego likwidacji. Wtedy wjechały buldożery, spychacze i ciężki sprzęt budowlany. Wykopano olbrzymie, głębokie doły, do których wrzucono resztki trumien i szczątki zmarłych. Zniszczono starą aleję wiodącą na cmentarz, wyrąbano wysokie stare topole, które rosły po obu stronach. Niemiecki kościół, który stał na terenie cmentarza od roku 1883 również został zniszczony.  Za bramą cmentarną, po prawej stronie, znajdowala się kaplica, ktorą również zburzono. Pozostało jedynie parę grobowców:, m. in. Konstantego Świdzinskiego, E. Zeligowskiego i M. Gosławskiego. W miejscu zlikwidowanego cmentarza powstały dwie toalety, ktore obłożono marmurowymi i granitowymi płytami z rozebranych nagrobków. Z tysięcy starych, wspaniałych nagrobków zachowało się zaledwie kilka z nich. A przecież znajdowały się tam takie, które były prawdziwymi dziełami sztuki rzeźbiarskiej mistrzów stanisławowskich, lwowskich, wiedeńskich i wielu innych. Figury, które wyszły spod ręki takich rzeźbiarzy jak: Jan Bębnowicz, Marian Antoniak, Julian Markowski, Anton Szimzer, zostały zniszczone i  bezpowrotnie zaginęły. Na miejscu cmentarza utworzono Park Pamięci z licznymi spacerowymi ścieżkami i ławeczkami. 

I tu nasuwa sie refleksja - przecież stare cmentarze, pełne zabytkowych nagrobków mają swój niezapomniany urok, są prawdziwymi galeriami sztuki na wolnym powietrzu, informują i przypominają zarazem o tych, którzy już od nas odeszli. Taką właśnie jedną z najstarszych nekropolii w Polsce był od prawie dwustu lat cmentarz położony przy ulicy Sapieżyńskiej w Stanisławowie.
Pamięć ludzka jest ulotna. Jakże trudno jest nam sięgnąć myślą wstecz, do wspomnień, często niezbyt odległych, a jeszcze trudniej przywołać wspomnienia osób, które odeszły, a jeszcze trudniej coś o nich powiedzieć – kim były…

To na tym właśnie cmentarzu był pochowany mój 4x pradziadek Erazm Strzetelski, były profesor humianiorów w stanisławowskim gimnazjum, zmarły 29 listopada 1862 roku. 
Poniżej prezentuje informację zamieszczoną w Kurierze Warszawskim nr 281 z dnia 9 grudnia 1862 roku, w której możemy przeczytać, że:


Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, w okresie II RP, Stanisławów był trzecim co do wielkości miastem dawnego zaboru austriackiego. 
Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku miasto było okupowane przez Armię Czerwoną. Okupacyjne władze sowieckie narzuciły mieszkańcom obywatelstwo ZSRR oraz rozpoczęły proces totalnej sowietyzacji i systematycznych represji policyjnych NKWD. Wprowadzono niewyobrażalny terror polityczny, dokonywano masowych aresztowań przedstawicieli polskich i ukraińskich elit politycznych, masowych wywózek i grabieży majątku. Sowieci planowo niszczyli naukę i kulturę polską, a przedstawicieli inteligencji, Kościoła, wojska, działaczy społecznych i politycznych zsyłali do obozów koncentracyjnych lub po prostu mordowali. Katownia NKWD mieściła się m.in. w gmachu Sądu Wojewódzkiego przy dawnej ul. Bilińskiego oraz w stanisławowskim więzieniu. Przebywało tam stale około 2,5 tys. osób. Niemal wszyscy zostali wymordowani przez NKWD w czerwcu 1941, po ataku Niemiec na ZSRR. Od początku 1940 roku do wiosny 1941 miały miejsce masowe deportacje Polaków w głąb Związku Radzieckiego. Po ataku III Rzeszy na ZSRR i utworzeniu przez Hitlera Dystryktu Galicja, nacjonalistyczne bojówki ukraińskie dokonały masowych aresztowań prawie 300 przedstawicieli polskiej inteligencji Stanisławowa. Następnie Gestapo pod kierownictwem SS-Hauptsturmfuhrera Hansa Krugera, w nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku, dokonało rozstrzelania aresztowanych w pobliskim Czarnym Lesie. 
W latach 1941-1943 w znajdującym się w mieście getcie żydowskim Niemcy dokonali eksterminacji zamieszkującej Stanisławów ludności żydowskiej. Z 30 tysięcy Żydów ocalało zaledwie kilkuset. Po zakończeniu II wojny światowej 16 sierpnia 1945 roku Stanisławów został włączony do Ukraińskiej SRR. Wtedy to większość mieszkających w mieście Polaków została wysiedlona ze Stanisławowa, głównie do Opola. Wówczas to rozpoczęło się zacieranie polskości miasta.
Zlikwidowano, jak już wspominałem poprzednio, pochodzący z roku 1782, najstarszy polski cmentarz na Kresach Wschodnich usytuowany przy ul. Sapieżyńskiej. Na jego miejscu wybudowano hotel „Ukraina”, szkołę partyjną, teatr i budynek mieszkalny. Z pozostałej części cmentarza urządzono park miejski. Pozamykano i ograbiono wszystkie kościoły. Szczególnej profanacji doznała najstarsza budowla sakralna – Kolegiata Stanisławowska, jako najbardziej znaczący obiekt polskiej pamięci narodowej. Miało to miejsce zaraz po 9 listopada 1962 roku i obchodach 300-lecia miasta, kiedy to dawna nazwa Stanisławów została zmieniona na Iwano-Frankowsk, na cześć ukraińskiego pisarza Iwana Franki, który nigdy w żaden sposób nie był związany z tym miastem. Bogate i bezcenne wyposażenie świątyni, w tym ołtarz główny i 12 ołtarzy bocznych zostało przez komunistów ukraińskich porąbanych i wyrzuconych na miejscowe wysypisko śmieci. Szczątki twórców świetności Stanisławowa i dobroczyńców miasta zostały sprofanowane i wyrzucone z krypt rodowych. W ten sposób sprofanowano między innymi kości Stanisława Potockiego poległego podczas Odsieczy Wiedeńskiej w roku 1683 oraz braci Andrzeja i Józefa Potockich. Po zbezczeszczeniu świątyni urządzono w jej murach Muzeum Nafty i Gazu, zaś obecnie mieści się w nim Ukraińskie Państwowe Muzeum Sztuki Sakralnej. Z wież kościoła usunięto nawet rzymskokatolickie krzyże. 

Jednak mimo tych wszystkich prób zakłamania historii i notorycznego zamazywania śadów polskości, wciąż jeszcze można zobaczyć pozostałości polskich napisów, pamiątkowych tablic czy polsko brzmiących nazw ulic i budynków. Na jednej ze ścian kościoła odlaneźliśmy takie ślady - tablicę pamiątkową którą ufundowali obywatele Stanisławowa w roku 1883 w 200-letnią rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej...


Zaś w jednej z bram kamienicy przy jednej z głównych ulic miasta natknęliśmy się na polskie napisy. 


To udało mi się  sfotografowac w jednej z bram kamienicy
przy dawnej ul. Sapierzynskiej

Niestety dawna świetność Stanisławowa już przeminęła. Chociaż trzeba przyznać, że obecne władze miasta starają się przywrócić jego dawny wygląd. Sporo się remontuje i powoli miasto nabiera swojego dawnego blasku i kolorytu. Jednak wiele niezapomnianych miejsc, związanych z okresem prosperity i rozkwitu tego miejsca już nie powróci.   

Po dotarciu do Stanisławowa i zaparkowaniu samochodu na jednej z ulic, blisko stanisławowskiego ratusza, wspólnie z przyjaciółmi, pośpieszyłem na spotkanie z moimi ukraińskimi krewnymi - Denysem i Wsiewołodem. 
Denys Marytchak to młody sympatyczny człowiek, który przez pewien czas studiował w Polsce, a obecnie mieszka w Stanisławowie. Zna kilka języków i myśli bardzo pro-europejsko. Jest synem nieżyjącego już Bogdana, z którym miałem przyjemność spotkać się w zeszłym roku podczas mojego pierwszego pobytu na Ukrainie. Wspólnie dotarliśmy wtedy do Uścia Zielonego, odkrywając groby naszych przodków. Udało się nam również poznać najstarszą mieszkankę Uścia – 91 letnią panią Marię Fedyk zd. Pawełko, która pięknie po polsku zaśpiewała nam stare legionowe piosenki.
Wsiewołod Bażałuk jest w moim wieku. Bardzo radosny i uczynny. To syn Jaropołka, z którym również po raz pierwszy spotkałem się, gdy w zeszłym roku przyjechałem do Stanisławowa. To dzięki niemu właśnie miałem przyjemność zobaczyć to miasto z zupełnie innej perspektywy. Jego ciekawa opowieść o historii tego miejsca oraz spacer starymi zaułkami były naprawdę wspaniałe.


Wspólne zdjęcie z potomkami Franciszki Ksawery Strzetelskiej - od lewej Denys Marytchak, Piotr Strzetelski i Wsiewołod Bażałuk

Bogdan i Jaropołk oraz ich synowie Denys i Wsiewołod to potomkowie Franciszki Ksawery Strzetelskiej, córki Ignacego Strzetelskiego, brata Erazma, mojego 4x pra dziadka. 
Dlatego tym bardziej pełen radości ale i niepokoju zarazem, z bijącym sercem oczekiwałem tego spotkania. Denys i Wsiewołod czekali na nas pod ratuszem. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Po paru wspólnych zdjęciach i małym spacerze po mieście poszliśmy coś zjeść. Przy piwie przegadaliśmy ponad godzinę, po czym Wsiewołod zaproponował, że pokarze nam miasto. Dzięki niemu właśnie wspólnie z pozostałymi członkami wyprawy, Bartkiem, Stanisławem i Jackiem odkryliśmy pozostałości dawnych śladów polskości w tym jakże wspaniałym mieście.
  
W końcu zrobiło się późne popołudnie. Ponieważ był to dzień 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, więc o godz. 18-tej uczestniczyliśmy w uroczystej mszy świętej w polskim kościele pod wezwaniem Chrystusa Króla, który wybudowano na osiedlu zwanym do dziś Górką. Jest to świątynia, którą budowały rodziny pracowników kolei państwowej w latach 1927-1938. Prace zakończono jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej. Po wojnie kościół popadł w ruinę i dopiero stosunkowo niedawno, staraniem wielu Polaków został odbudowany i odrestaurowany. Msza święta miała bardzo uroczystą oprawę. Kościół był pełen ludzi. Każdy z wiernych miał koszyczek, a w nim dary przeznaczone do święcenia - kwiaty, owoce, kłosy zbóż. Ksiądz proboszcz Bazyli Pawełko uroczyście poświęcił wszystkie przyniesione do kościoła dary, a my w modlitwie i skupieniu uczestniczyliśmy w tej podniosłej uroczystości. 


 Po zakończonej mszy świętej i pożegnaniu się z Wsiewołodem i Denysem udaliśmy się w drogę powrotną do Mariampola. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w miejscu uświęconym krwią Polaków zamordowanych przez okupujących miasto Niemców w 1941 roku. Miejsce to tak zwany Czarny Las, oddalone zaledwie o parę kilometrów od granic Stanisławowa. To właśnie tam, w nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku, aresztowani wcześniej przez ukraińską policję współpracującą z Niemcami Polacy, głównie nauczyciele ze stanislawowskich szkół, zostali rozstrzelani i zakopani w wykopanych uprzednio dołach. Z kaźni ocalał Polak, leśniczy z Sołotwiny, który korzystając z deszczu i nieuwagi konwojentów, zsunął się z ciężarówki i uciekł. Ludzie z roku na rok przekazywali sobie informacje o miejscu kaźni, jednak dopiero w 1988 roku, dzięki staraniom rodzin ofiar i przy pomocy miejscowej ludności, odkryto zbiorowe groby pomordowanych w Czarnym Lesie. Było to 8 dołów o wymiarach 10 na 12 metrów. W 1991 roku Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ufundowała na miejscu egzekucji tablicę i pomnik. Zaś w sierpniu 2011 roku uroczyście odsłonięto krzyż upamiętniający pomordowanych Polaków. 
W skupieniu, staliśmy i patrzyli na ten piękny symbol pamięci. W wielkiej zadumie i ciszy przeczytaliśmy wyryte w tablicach nazwiska 300 pomordowanych. Odmówiliśmy modlitwę za spokój ich duszy, zapalili światełka pamięci i poruszeni ogromem zbrodni skierowaliśmy się w drogę powrotną do Mariampola.  

Pomnik ku czci pomordowanych nauczycieli i uczniów w Czarnym Lesie

W Mariampolu czekał już na nas nasz gospodarz i przyjaciel Gienek. Przy dobrym koniaku gadaliśmy prawie do północy, po czym pełni wrażeń mijającego dnia, zmęczeni ale szczęśliwi, udaliśmy się na zasłużony spoczynek. 

Wspólne Polaków i Ukraińców rozmowy

Kolejny dzień rozpoczął się przygotowaniem do odwiedzin na mariampolskim cmentarzu. Przecież zgodnie z wcześniejszym postawnowieniem, celem naszego wyjazdu miało być odnowienie i oczyszczenie zarośniętych cmentarzy oraz odsłonięcie grobów w Mariampolu i Uściu Zielonym jak również zindeksowanie zachowanych tam mogił. 
Najpierw jednak musieliśmy przygotować i wypróbować przywieziony z nami sprzęt - podkaszarkę spalinową, siekiery, piły, sekatory i inne. Bardzo pomocny okazał się w tym nasz gospodarz Gienek. 


Następnie udaliśmy się na cmentarz. Jednak ze względu na zbyt ograniczony czas udało się nam jedynie oczyścić i odnowić parę grobowców, w tym między innymi zbiorową mogiłę mieszkańców Wołczkowa, wsi położonej parę kilometrów przed Mariampolem, którzy zginęli w 1944 roku oraz grób ks. Marcina Bosaka, ostatniego proboszcza Mariampola. Ksiądz Marcin Bosak zginął męczeńską śmiercią z rąk bojówek UPA w 1944 roku.

Chwila zadumy przed zbiorowa mogiłą i przed jej oczyszczeniem. 

                                                                 A to efekt naszej pracy

Ksiądz Marcin Bosak w otoczeniu swych parafian przy starej plebanii (zdjęcie ze zbiorów pana Stanisława Dorosza) 

Prace porządkowe przy grobowcu ks. Marcina Bosaka. Z grabiami Stanisław Tomczak.

I efekt końcowy. 

Wyposarzeni w niezbędny sprzęt oraz pełni sily i zapału rozpoczęliśmy pracę. Na zdjęciach możecie zobaczyć tego efekty. Na koniec udało sie nam równiez oczyścić z zielska i wydobyć na światło dzienne jeden chyba z najstarszych i być może najpiękniejszych nagrobków na tamtejszym cmentarzu - żołnierza austriackiego z czasów napoleońskich i księstwa warszawskiego - urodzonego w roku 1737.  
 Poniżej zdjęcia: 

tak wyglądał pomnik w zarośniętych chaszczach


A tak po jego oczyszczeniu i odsłonięciu

Aby zindeksować pozostałe polskie nagrobki na cmentarzu musieliśmy przedzierać się przez prawie dwumetrowej wysokości chaszcze, wysokie trawy i samosiejki drzew. Ale było warto. Dotarliśmy w końcu do starej części cmentarza, na której usytuowane są najstarsze nagrobki. Po sfotografowaniu ich i częściowemu oczyszczeniu najmniej zarośniętych postanowiliśmy, że w następnym roku przyjedziemy tu znowu. Wtedy być może uda się nam oczyścić i odnowić więcej zapomnianych grobów.  

Tak wygląda najstarsza częśc cmentarza w Mariampolu.  

Po zakończonej pracy, zmęczeni i głodni, ale szczęśliwi, wróciliśmy do domu na obiad, po czym pod wieczór, jeszcze przed zachodem słońca udaliśmy się do polożonego o zaledwie 10-12 km od Mariampola - Uścia Zielonego. Miałem nadzieję, że tegoroczna wizyta w tym mieście pozwoli nam na przeżycie wyjątkowych chwil i sprawi, że ponownie bedę mógł dotknąć miejsc, na których od prawie 200 lat żyli i umierali moi przodkowie. I trzeczywiście nie myliłem się,
Ale o tym to już kolejna opowieść wkrótce. 

 Przy pisaniu powyższych informacji korzystałem z materiałów zamieszczonych na stronie http://stanislawow.net/index.htm




KOMENTARZE

  • Rano złożyliśmy najpierw wizytę u wójta Mariampola - Wołodymyra Hołowczaka, który urodził się już po wojnie właśnie w tym mieście. Jednak jego rodzice pochodzili z Tylicza koło Krynicy i zostali przesiedleni do Mariampola po wojnie. Przyjął nas bardzo serdecznie i ucieszył się, że postanowiliśmy w następnych dniach trochę oczyścić zarośnięte groby na tamtejszym cmentarzu. Obiecał nawet, że postara się zorganizować nam pomoc wśród mieszkańców miasta.

    Wszystko ładnie i pięknie- Panie Piotrze, to nie Wołodymyr Hołowczak, lecz Jarosław Biłan.
    Pozdrawiam, Barbara Wojnowska
    autor: Basia
  • Chętnie bym tam pojechał razem a Wami. Dzięki za ten opis.
    autor: Paweł Chądzyński