wtorek, 24 lutego 2015

Mój imiennik Piotr Strzetelski - oficer wojsk napoleońskich...

Mój imiennik Piotr Strzetelski był prawdopodobnie najstarszym z synów Dyzmy Strzetelskiego. Piszę prawdopodobnie, gdyż jedyna wzmianka i informacja na ten temat pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”, pisma społeczno kulturalnego, wydawanego w Krakowie od marca 1945 roku.
            Tygodnik Powszechny został założony z inicjatywy arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy przy udziale Jerzego Turowicza, w celu obrony wartości katolickich zagrożonych po wojnie przez komunizm. Tygodnik akcentował swoją apartyjność i dystans wobec aktualnych zagadnień politycznych, zarazem jednak niezależność, propagując wartości kulturalne wyrosłe z chrześcijaństwa. W miarę możliwości cenzuralnych próbował diagnozować rzeczywistość komunistyczną. Drukował teksty literackie, krytyczno-literackie, historyczne, filozoficzne, zyskując rangę pisma opiniotwórczego i opozycyjnego, w którym obecność uznawana była za wyraz przekonań nie tylko religijnych. Współpracownikami i redaktorami pisma byli między innymi: Władysław Bartoszewski, Antoni Gołubiew, Józefa Hennelowa, Paweł Jasienica, Stefan Kisielewski, ks. Mieczysław Maliński, Czesław Miłosz, Sławomir Mrożek, Marek Skwarnicki, Antoni Słonimski, ks. Józef Tischner i wielu innych. Długoletnim naczelnym redaktorem tego poczytnego pisma był Jerzy Turowicz (1945-99) zaś obecnie, od 1999 roku jest ks. Adam Boniecki.

Dnia 7 września 1958 roku na łamach tego właśnie tygodnika, ukazał się artykuł autorstwa Juliusza Leo z Londynu zatytułowany „Echa legionów z doliny Jordanu”.

Juliusz Stanisław Leo – fotografia portretowa

            Juliusz Stanisław Leo (1901-1962) był dziennikarzem, synem byłego prezydenta miasta Krakowa, Juliusza Franciszka Leo (1861-1918), którego wkład w rozwój miasta w latach 1907-1915 był niepodważalny i pozostanie na zawsze. W tym czasie ograniczony właściwie tylko do obszaru Starego Miasta Kraków, wchłonął okoliczne miejscowości - Zwierzyniec, Krowodrzę, Prądnik Czerwony, Prądnik Biały, Grzegórzki, Dąbie, Płaszów i Podgórze. Po tej operacji terytorium dawnej stolicy Polski wzrosło z zaledwie 5,8 km2 do blisko 49 km2. Prezydent uporządkował miejskie finanse, wykupił Wawel z rąk armii austro-węgierskiej, rozbudował sieć kanalizacyjną, wodociągową i tramwajową oraz utworzył jednostkę miejską, która zajęła się sprzątaniem ulic. Słowem – urządził Kraków na ówczesną miarę nowoczesnych europejskich metropolii. Poza tym był jednym z współinicjatorów utworzenia Legionów Polskich. Urodził się na Kresach, w 1861 roku w Stebniku koło Drohobycza, a zmarł w Krakowie, tuż przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości w roku 1918. Został pochowany na Cmentarzu Rakowickim, na którym usytuowany jest też jego piękny grób - pomnik.
            Autor wspomnianego wyżej artykułu - Juliusz Stanisław Leo, korespondent z Londynu opisuje rok 1941, kiedy to, w przededniu swego wstąpienia w szeregi Brygady Karpackiej, wziął udział w wycieczce po Ziemi Świętej, zorganizowanej przez Związek Pisarzy Palestyńskich dla polskich kolegów po piórze. Juliusz pisze: „(...) po zwiedzaniu jeziora Generazet (…) powstał projekt (…) wybrania się nad niedalekie jezioro Hule (…). Idziemy brzegiem jeziora i wtem słyszę nadlatującą z oddali pieśń (…). To chyba Mazurek Dąbrowskiego, nasz hymn narodowy (…). Nasza pieśń tutaj? (…) Mogę już rozróżnić słowa pieśni... brzmią obco... nic dziwnego bo to język hebrajski (…). Pieśń Legionów w huleańskiej transkrypcji? Jak to możliwe? (…). Po chwili wychodzi spoza drzew gromada dzieciaków (…). Tłumacz wyjaśnia - (…) dzieci śpiewają „starą hebrajską piosenkę” .(…) To na pewno nie jest hebrajska (…) to nasz hymn narodowy (…).”  Może więc „(...) Pierwszą kolonię założyli tu przybysze z Polski i (…) oni musieli pieśń przywieźć w te okolice. (…) Trzeba (…) znaleźć faktyczne rozwiązanie tej hipotezy (…). Udało mi się odszukać sędziwego rabina, który przybył w te strony jako młody chłopak z pierwszymi kolonistami z Polski, a więc gdzieś około 1890 roku. Od niego dowiedziałem się, że kolonie założyli Żydzi z Kongresówki (…). On nie znał tej pieśni (…) lecz (…) słyszał ją właśnie tu nad jeziorem Hule po raz pierwszy w początkach swego pobytu, a ludność (…) utrzymywała, że jest to staro hebrajska piosenka opiewająca piękno tutejszej przyrody (…). Musiał tu przebywać jakiś rodak i ten nauczył mieszkańców Hule melodii naszego mazurka, do której potem sfardyjski wierszokleta dorobił inne słowa (…). Postanowiliśmy przenieść się na drugą stronę jeziora (…). Tam dopiero, we wsi Euasije, natrafiliśmy na Beduina, (…), który sam sobie przypisywał ponad setkę lat. Powiedział nam (…), że zna miejsce, gdzie bardzo dawno temu pogrzebano jakiegoś giaura! (…). I tak rozpoczęła się ta ciekawa ekspedycja (…) Starzec zaprowadził nas na skraj krzaków, gdzie niemym gestem wskazał na ziemię... Leżała tam płyta kamienna, cała obrośnięta mchem i spowita pnącym się zielskiem. Ukląkłem i szybko zacząłem oczyszczać kamień. Już po pierwszym wysiłku ukazał się wyryty na górnej części duży znak krzyża … Jeszcze trochę pracy i cały napis stał się czytelny! Pod krzyżem widniało imię i nazwisko: PIOTR STRZETELSKI – niżej w drugim wierszu: OFICJER WOJSK CESARZA FRANCUZÓW, - a w trzecim: „nat”, czyli „natus”, a więc „urodzony” i data 1776, po czym postawiony był mały krzyżyk, zapewne na oznaczenie daty zgonu, która jednak nie została na płycie wyryta (…). Napis był wyryty w języku polskim, a daty śmierci na płycie nie umieszczono. Prosty stąd wniosek, że ów Strzetelski musiał chyba sam sobie nagrobek przygotować (…). Napis był (…) lakoniczny i nie zawierał więcej szczegółów z życia tego na pewno niezwykłego rodaka. Mógł on przybyć do Palestyny już z wojskami Napoleona, który tam były w roku 1799 i potem z niewiadomych przyczyn pozostał. A może przywędrował w tamte strony dopiero po upadku „boga wojny” drogą przez Turcję, gdzie wielu naszych znalazło wówczas schronienie. (…) Nie kto inny, tylko on właśnie zaszczepił u mieszkańców egzotycznej doliny miłość do Mazurka Dąbrowskiego (…)”.
Być może kiedyś uda się potwierdzić i udokumentować informacje na temat mojego imiennika Piotra, który jako oficer wojsk napoleońskich walczył w Egipcie i Aleksandrii u boku Napoleona Bonaparte, giaura, który zaszczepił u mieszkańców egzotycznej krainy znajdującej się u podnóża wodospadu Hule, miłość do polskiej melodii Mazurka Dąbrowskiego. Jednak ze względu na nieubłaganie galopujący czas, coraz mnie staje się to prawdopodobne. Pozostają jedynie szczątkowe przekazy rodzinne oraz ten wyżej przytoczony artykuł, jako jedyne dowody na istnienie młodego walecznego żołnierza Piotra.
Na koniec jeszcze jedna uwaga związana z tą sprawą. Jeśli istotnie sędziwy Beduin, który w 1941 roku zaprowadził Juliusza Leo na miejsce pochówku Piotra, miał rzeczywiście ponad 100 lat, to można domniemywać, że być może on lub jego rodzice znali osobiście „giaura”. Jeśli tak to Piotr mógł umrzeć w wieku około 60-70 lat, a więc w latach około 1835-1845, więc być może miał również czas płytę nagrobną sobie przygotować, nie przewidując oczywiście dnia swojej śmierci. Niewykluczone, że ostatecznie pokonała go malaria, tak charakterystyczna dla tamtych okolic. Gdy nad jezioro Hule przybyli z Kongresówki liczni Żydzi, co miało miejsce około roku 1890, o Piotrze Strzetelskim dawno już słuch zaginął, a pozostała tylko przywieziona przez niego melodia Mazurka Dąbrowskiego, jednak śpiewana już po hebrajsku. Lecz nie tylko nad jeziorem Hule słuch o nim zaginął, stało się tak też w kraju, w nowo powstałej rodzinie, z której pochodził. Dlatego tak trudno, ze 100 procentową pewnością, umiejscowić Go w genealogii rodziny oraz jednoznacznie rozstrzygnąć, czy był istotnie najstarszym synem Dyzmy Strzetelskiego. 















Piotr Strzetelski (1776-1830?) i jego powiązania z Napoleonem Bonaparte.

Z powyżej przedstawionego opisu zamieszczonego w „Tygodniku Powszechnym” wynika, że mój imiennik Piotr Strzetelski był oficerem wojsk napoleońskich i w latach 1797-1799 trafił wspólnie z wojskiem napoleońskim do Egiptu. Piotr Strzetelski w chwili upadku Powstania Kościuszkowskiego w roku 1794 miał zaledwie 18 lat. W Polsce panował wówczas król Stanisław August Poniatowski, wyniesiony na tron z woli carycy Katarzyny II. Powstańcza fala emigracyjna popłynęła wówczas do Galicji, gdzie około 20 tysięcy ludzi przymusowo zostało wcielonych do wojska. Reszta ludzi wyemigrowała do Francji. W dniu 22 sierpnia 1795 następuje zawiązanie deputacji polskiej w Wenecji, a 9 grudnia 1796 roku dochodzi do pierwszego spotkania generała Dąbrowskiego z Napoleonem.
W dniach 16-19 lipca 1797 roku we Włoszech powstaje pieśń – „Mazurek Dąbrowskiego”.  Pierwotnie, jako „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”, został napisany przez Józefa Wybickiego. Autor melodii opartej na motywach ludowego mazurka jest nieznany. Początkowo sądzono, że melodię tę skomponował książę Michał Kleofas Ogiński (twórca słynnego poloneza – Pożegnanie ojczyzny), potem materiały archiwalne temu zaprzeczyły i do dziś najczęściej autorzy śpiewników i prac naukowych podają określenie "melodia ludowa". Pierwszy raz pieśń została wykonana publicznie 20 lipca 1797 roku. Tekst ogłoszono po raz pierwszy w lutym 1799 w gazetce "Dekada Legionowa". Od samego początku z aplauzem została przyjęta przez Legiony Dąbrowskiego. Z początkiem 1798 znana była już we wszystkich zaborach. Śpiewana była podczas triumfalnego wjazdu generała Henryka Dąbrowskiego i Jerzego Wybickiego do Poznania 3 listopada 1806 roku, podczas powstania listopadowego (1830) i styczniowego (1863) oraz przez Polaków na Wielkiej Emigracji, w czasie rewolucji 1905 roku oraz I i II wojny światowej. Podczas Wiosny Ludów (1848) „Mazurek Dąbrowskiego”śpiewany był na ulicach Wiednia, Berlina i Pragi, gdzie cieszył się szczególną popularnością.
Teoretycznie rzecz biorąc Piotr Strzetelski, który w roku 1798 miał już 22 lata, mógł znać tę pieśń i razem z wyprawą Napoleona mógł zawieźć ją do Egiptu. Wojska Napoleona dotarły wówczas do Akki w Palestynie skąd cofały się pozostawiając za sobą całe lazarety pełne rannych i chorych, dobijanych skrupulatnie przez Muzułmanów. Piotr mógł jednak przetrwać ten pogrom i osiedlić się w Palestynie spędzając resztę życia nad jeziorem Hule. Jednak nie miałby wówczas podstaw do tytułowania się „oficerem wojsk Cesarza Francuzów”, gdyż Napoleon koronował się na Cesarza dopiero w 1804 roku. Gdyby więc Piotr Strzetelski nie brał udziału w wyprawie egipskiej i nie służył w legionach to może został zwerbowany na terenie Polski? A może po prostu mój imiennik nie służył w ogóle w formacjach polskich lecz po prostu był Polakiem służącym w regularnych formacjach francuskich? Mógł więc zostać wcielony do wojska austriackiego na terenie Galicji i np. po bitwie pod Auterlitz w 1805 roku mógł przejść na stronę francuską. W końcu można przypuszczać, że Piotr Strzetelski brał udział w kampanii moskiewskiej 1812 roku i po straszliwej klęsce armii napoleońskiej jaka nastąpiła zimą 1813 roku, uciekł z niewoli rosyjskiej i przed prześladowaniami schronił się w Turcji. Mając paszport turecki mógł swobodnie poruszać się po całym państwie ottomańskim i tym sposobem mógł dotrzeć do Palestyny nad jezioro Hule. Być może, że przyciągnęła go tutaj chęć zobaczenia Ziemi Świętej, a piękno okolicy jeziora skłoniła go do osiedlenia się na stałe. Za takim wypadkiem wydarzeń może przemawiać fakt, że jeśli pan Juliusz Leo był na tyle ścisły w swojej relacji, że dokładnie skopiował napis na nagrobku Piotra Strzetelskiego, to rzecz charakterystyczna, że słowo „Oficjer” pisane jest przy użyciu litery „j” tj. tzw. „joły ogoniastej”, a nie tak jak dawniej przez „y” (oficyer). Literę „j” wprowadził przecież do pisowni polskiej Joachim Lelewel dopiero u schyłku Księstwa Warszawskiego. On to bowiem wyszperał w Biblii Gdańskiej z 1632 roku całkowicie zapomniana „jołę ogoniastą”, która wydała mu się bardziej właściwa od używanego wówczas „Ypsylona”. Litery „j” użył więc Lelewel w swojej pierwszej pracy pt: „Uwagi o Mateuszu herbu Cholewa”, jednak wprowadzenie tej litery do codziennego użytku nie było takie łatwe. Przeciwko temu protestowała głównie inteligencja wileńska z Andrzejem Śniadeckim na czele (Marian Brandys – „Czcigodni weterani”, Warszawa 1975, str 78). Można więc wnosić, że Piotr Strzetelski nie wywodził się z Galicji ani Wileńszczyzny lecz być może z mazowieckiego Księstwa Warszawskiego czy też z późniejszego Królestwa Kongresowego. Możliwym jest również, że wyjechał z kraju po 1812 lub 1813 roku, a więc po klęsce Napoleona pod Moskwą, lub też opuścił kraj dopiero po 1820 roku.
Tego niestety nie dowiemy się na razie, zwłaszcza na etapie obecnej wiedzy. Pozostańmy więc przy sugestii, że Piotr Strzetelski przybył z wojskami Napoleona do Egiptu w roku 1798 i prześledźmy jak z historycznego punktu widzenia wyglądała ta kampania.
Po zwycięstwach nad Austrią w 1797 roku najgroźniejszym rywalem Francji pozostawała Wielka Brytania. Napoleon zdawał sobie doskonale sprawę, że inwazja na terytorium największego ówczesnego wroga jest niemożliwa, ponieważ flota francuska była zbyt słaba. Dlatego od 1796 roku rozważał plan ekspedycji do Egiptu. Według niego podbój Egiptu ułatwiłby w przyszłości opanowanie Indii, czyli najważniejszej kolonii brytyjskiej. Dyrektoriat zgodził się na ten plan, gdyż rządzący chcieli pozbyć się z Paryża niezwykle ambitnego generała. Egipt pod względem politycznym był zależny od Turcji. Rządy w imieniu sułtana sprawował pasza. Jednak jego władza w zasadzie była teoretyczna. Panowanie tureckie w Egipcie utrzymywało się dzięki wyzyskiwaniu sporów i walk między bejami (tj. naczelnikami okręgów). Wydawało się więc, że Francuzi szybko podbiją kraj i zdobędą silną pozycję w tej części basenu Morza Śródziemnego. Ostatecznie 19 maja 1798 roku z Tulonu wyruszyła do Egiptu wielka ekspedycja, składająca się z 65 statków wojennych oraz 280 transportowych. Wśród żołnierzy którzy tam się znaleźli byli między innymi Sułkowski, Łozowski i Zajączek. Jest wysoce prawdopodobnym, że również Piotr Strzetelski znalazł się na jednym z tych statków. W sumie znalazło się na nich 16 tysięcy marynarzy, 38 tysięcy wojska oraz 187 uczonych i artystów. Płynąc do Afryki, Francuzi opanowali Maltę, należącą do zakonu joannitów. Twierdzę La Valletta opanowano 13 czerwca 1798 roku. W lipcu 1798 roku armia francuska wylądowała w pobliżu Aleksandrii. Szybko opanowano to miasto i rozpoczęto kolejne działania wojenne. Wojsko przesuwało się w kierunku Kairu. 21 lipca 1798 roku doszło do starcia z oddziałami egipskimi. Bitwa rozegrana została w okolicach piramid i zakończyła się sukcesem wojsk dowodzonych przez Napoleona. Jeszcze w tym samym dniu wprowadził on swoją armię do Kairu. Z czasem - w październiku 1798 roku - wybuchł tam bunt ludności. Choć Francuzi szanowali wyznawców islamu, to powstanie zostało krwawo stłumione. W trakcie rozruchu zginął Józef Sułkowski. Wcześniej zasłynął jako oficer armii francuskiej. Jako adiutant Napoleona brał udział w kampanii włoskiej 1796-1797. Wyróżnił się także we wspomnianym wcześniej już ataku na Aleksandrię. Być może właśnie Piotr Strzetelski walczył u boku Józefa Sułkowskiego. Tego jednak nie dowiemy się już nigdy.
1 sierpnia 1798 roku francuska flota została zniszczona pod Abukirem przez Anglików dowodzonych przez Horatio Nelsona. W praktyce oznaczało to, że wojska Napoleona zostały odcięte od ojczyzny. Ale armię dziesiątkowały nie tylko kolejne bitwy, ale również choroby. We wrześniu 1798 roku Turcja wypowiedziała wojnę Francji. Wtedy Napoleon postanowił wkroczyć do Palestyny. W ten sposób chciał powstrzymać armię turecką, kierującą się w stronę Egiptu. 17 kwietnia 1799 roku doszło do bitwy pod górą Tabor. Bonaparte rozbił oddziały przeciwnika i zaczął kierować się na północ. Marsz został zatrzymany przy twierdzy Saint-Jean d'Acre (Akka). Jej obroną kierował francuski emigrant Phelippeaux. W wojsku dowodzonym przez Napoleona wybuchła też epidemia. Ponadto w okolicach Abukir pojawiła się armia turecka, licząca 20 tysięcy żołnierzy. Wszystko to sprawiło, że Bonaparte zmuszony został do zaprzestania swojego marszu na północ. Na początku sierpnia 1799 roku rozbił wspomnianą już armię turecką.
Jest wysoce prawdopodobnym, że Piotr Strzetelski mógł brać udział w bitwie pod górą Tabor oraz w szturmie na twierdzę Akka, gdzie być może został ranny.
Trzeba podkreślić, jak Francuzi zachowywali się w Egipcie. Wyglądało to tak, jakby mieli zostać w tym kraju już na zawsze. Utworzyli pocztę, drukarnię oraz przedstawicielstwo narodowe. Ponadto naprawiano kanały i wprowadzono w życie zarządzenie o przestrzeganiu higieny. Najwięcej uczynili jednak naukowcy. Oni opisywali i rysowali egipskie zabytki. Wśród nich była m.in. kamienna płyta z Rosetty. Znajdował się na niej napis w języku egipskim oraz przekładzie greckim). Później w 1822 roku pozwoliło to Janowi Champollionowi odczytać pismo hieroglificzne.
Warto zauważyć, że do momentu wyprawy egipskiej tylko Wielka Brytania toczyła wojnę z Francją. Gdy we wrześniu 1798 roku do działań przystąpiła Turcja, to wkrótce po tym podobną decyzję podjął król neapolitański. On nie mógł się pogodzić z panowaniem francuskim we Włoszech. Ponadto władca ten obawiał się wpływów propagandy rewolucyjnej z Rzymu, a więc miasta, które opanowali Francuzi. Tymczasem we Francji pogłębiał się kryzys wewnętrzny. Jakby tego było mało, to Francuzom nie wiodło się na frontach europejskich. Wówczas Napoleon podjął decyzję, że wraca do ojczyzny. Powrót rozpoczął 22 sierpnia 1799 roku, a dowództwo nad niewielkim wojskiem pozostałym w Egipcie powierzył generałowi Kleberowi.
Piotr Strzetelski prawdopodobnie został ranny w jednej z bitew, być może przy twierdzy Saint-Jean d'Acre (Akka) i osiadł w okolicy wodospadów Habanias w rejonie osady Metuli. Świadczyć może o tym odnaleziony nagrobek „giaura”, opisany w wyżej przedstawionym artykule przez Juliusza Leo.
20 października 1799 roku Napoleon pojawił się w Frejus (na północny wschód od Tulonu). Wkrótce przeprowadził zamach stanu i przejął władzę. Był to tzw. przewrót 18 brumaire'a VIII roku republiki (9 listopad 1799 rok). Tym samym Dyrektoriat przestał istnieć, a ponadto rozwiązano Radę Pięciuset. Faktycznie był więc to koniec burżuazyjnej republiki. Od tego momentu do 1804 roku trwały rządy trzyosobowego Konsulatu. Na jego czele znajdował się oczywiście Bonaparte, ale jego władza była praktycznie dyktatorska. 



niedziela, 18 stycznia 2015

Borysław - miasto które wyrosło na nafcie...


Po dość szybkim dotarciu do Borysławia, który usytuowany jest przecież około 10 km od Drohobycza, odszukaliśmy nowo wybudowany kościół, poświęcony w sierpniu 2013 roku. Usytuowany jest on na dawnym zniszczonym polskim cmentarzu. To tam właśnie na zapleczu kościoła mieszkają Siostry Służebniczki Starowiejskie, których wspólnota jeszcze przed II wojną światową miała w tym mieście kilka placówek. I prawie po 80 latach powróciły tu znowu zaproszone do współpracy przez oo. Redemptorystów. Obecnie wspólnotę tę tworzą dwie siostry: siostra Teresa z Polski i siostra Nina z Ukrainy. W chwili naszego przyjazdu, obecna jedynie siostra Nina, gospodarz tego miejsca, przyjęła nas bardzo serdecznie, udostępniła kuchnię i dwa pomieszczenia, w których mogliśmy się przespać.


Na zapleczu kościoła w Borysławiu - stoją od prawej strony: Marcin, Wasyl, siostra Nina, Olena i ja
Po rozpakowaniu i wykąpaniu się, zrobiliśmy kolację i do późnych godzin nocnych rozmawialiśmy o naszej wyprawie, o odkrywaniu licznych śladów polskości na terenach dawnych Kresów, o genealogii Polaków i historii Borysławia. Siostra Nina, wyjątkowej urody, a przy tym ciepła i radości osoba, z wielkim zainteresowaniem słuchała naszych opowieści, a na koniec zaproponowała nam by następnego dnia pojechać do pobliskiego Truskawca i spotkać się z księdzem proboszczem oraz tamtejszym kościelnym - panem Stanisławem Czaplą. Pomimo późnej już pory zatelefonowała do oo. Redemptorystów, którzy sprawują pieczę nad parafią obejmującą Borysław i Truskawiec z prośbą o przyjęcie nas w dniu następnym. Jednak w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczaliśmy, że nasz pobyt w tym miejscu pozwoli nam zobaczyć ten niegdyś wspaniały kurort oczami człowieka, który już przez prawie 50 lat mieszka i zajmuje się polskim kościołem pod wezwaniem Najświętrzej Marii Panny.
Ale o tym za chwilę.


Słów parę na temat Borysławia

Borysław po raz pierwszy wspomniany jest w dokumentach z 1387 roku. To jedyne na świecie miasto, położone na złożach ropy naftowej. Od niepamiętnych już czasów na jego terenie ze szczelin ziemi samoczynnie wypływała gęsta czarna ciecz, zwana „olejem skalnym”. Pokrywała pola i wpływała do przepływającej przez miasto rzeki Tyśmienicy. Znana przedwojenna piosenka śpiewana w tamtej okolicy mówiła tak: ..."Tyśmienica piękna rzeka, najpiękniejsza z naszych rzek, kto ją widzi to ucieka, tak cuchnący jest jej brzeg...". Ropa była stosowana zarówno do rozpalania mokrego drewna jak i do nasączania pochodni oraz konserwacji gontów na dachach jak i do smarowania osi kół wozów. Jednak w miarę upływu lat popyt na naftę i jej pochodne ciągle wzrastał, co przyczyniło się do wzrostu jej wydobycia.

Fot. CBN Polona

Już w latach 70-tych XIX wieku, na terenie Borysławia było prawie 13 tysięcy punktów wydobycia ropy naftowej, a miasto dawało pracę ponad 10 tysięcy ludziom. Już na początku XX wieku udział borysławskiej ropy naftowej na rynku światowym, wynosił około 5%. Rocznie wydobywano do 2 mln ton ropy, co uczyniło to miasto znanym na całym świecie. Jednak Borysław nie uchronił się również licznych katastrof ekologicznych w tym czasie. I tak w roku 1908 z wiertniczego otworu szybu kompanii „Oil City” w Tustanowicach buchnął z głębokości 1 km słup ropy na wysokość ponad 100 m. Z tej „fontanny” wydobywało się 3000 ton ropy na dobę. Kolejnym nieszczęściem było uderzenie pioruna w jeden z szybów, co wywołało ogólna panikę i wielkie zagrożenie spalenia całego miasta. Olbrzymi pożar gaszono prawie miesiąc. Nikt nie dbał w tym czasie o ochronę środowiska. Powietrze było ciężkie od wydobywających się gazów, rośliny pokrywała warstwa ropy, a woda nie nadawał się do picia. Ale za to ropy było pod dostatkiem. Było to typowe przemysłowe miasto, w którym bieda i bogactwo stale się ze sobą mieszało. Z jednej strony wspaniałe bogate wille, doskonale zaopatrzone sklepy, a z drugiej drewniane szopy z piętrowymi łóżkami dla kopalnianych robotników. Borysław nie był miastem pięknym. Było to miasto chaotyczne pod względem urbanistycznym. Z jednej strony ulic niedbale porozrzucane kamienice, a po drugiej warsztaty i szyby naftowe. Jednak było to miasto wielokulturowe, gdzie kwitło też życie towarzyskie i kulturalne. Można tu było spotkać Juliusza Osterwę, Stefana Jaracza, Ludwika Solskiego czy Mariana Hemara. Dzięki dość szybkiemu wzrostowi wydobycia ropy naftowej w I połowie XIX wieku Borysław został połączony z Tustanowicami wraz z pobliskimi przysiółkami w jedną miejscowość - i tak w 1933 roku uzyskał prawa miejskie. W Borysławiu przed wojną było sześć cerkwi prawosławnych, dwie synagogi oraz trzy kościoły katolickie: św. Barbary, Chrystusa Króla i Matki Boskiej Królowej Polski. Wówczas było to trzecie, pod względem obszaru miasto po Warszawie i Łodzi. A dzisiaj? Dziś Borysław to prowincjonalne miasto, w którym chyba niewiele się dzieje. Mijający się na ulicy ludzie sprawiają wrażenie jakby smutnych, zatroskanych. Ciągłe braki w zaopatrzeniu w wodę, która w Borysławiu jest towarem deficytowym, brudne, dziurawe ulice i smród palonych wokoło śmieci sprawiają wrażenie miasta zaniedbanego, któremu brakuje prawdziwego gospodarza.

http://polona.pl/item/585333/0/

Opuszczony pobliski polski cmentarz, usytuowany na Hukowej Górce jest również zaniedbany. To tu spoczywa pionier przemysłu naftowego Jan Zech. Niestety jego grobu już nie ma - został zdewastowany w latach 60-70 XX wieku. Zarośnięte mogiły, poprzerastane wysokimi siewkami drzew, plątaniną krzaków i wszelkiego rodzaju zielskiem krzyczą o ratunek. Wprawdzie widać prowadzone gdzieniegdzie prace porządkowe związane z wyrębem starych drzew, ale odnosi się wrażenie, że powodują one więcej złego jak dobrego. Porozbijane i uszkodzone polskie nagrobki świadczą o tym, że prace te prowadzone są w sposób mało przemyślany, a wręcz chaotyczny. Pozostałości tej polskiej nekropolii wręcz wołają o jej ocalenie i dlatego chcąc zachować dla potomnych informację o tym miejscu sfotografowaliśmy prawie wszystkie nagrobki z polskimi napisami, które w większości zostały udostępnione na stronie Genealogii Polaków.
Poniżej możecie zobaczyć wybrane zdjęcia zrobione w tym miejscu.











W tym miejscu na Hukowej Górce znajdował się w XX wieku polski rzymsko katolicki cmentarz (tak brzmi napis na tablicy)


W latach 1944-1946 władze sowieckie przeprowadziły wobec Polaków akcję wysiedleńczą oraz pozbawili wiernych obu rzymskokatolickich świątyń znajdujących się przed II wojną w Borysławiu. Po rozpadzie ZSRR miasto administracyjnie weszło w skład Ukrainy Kościoły rzymskokatolickie nie zostały jednak zwrócone wiernym, a przekazane cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej. W 2012 roku oddano do użytku nowo wybudowany - kosztem darczyńców polskich i Polonii zagranicznej - kościół rzymskokatolicki pod wezwaniem św. Barbary.

Słów parę na temat parafii w Borysławiu.
W 1885 roku w przysiółku Tustanowic Wolance, dzięki górnikom wydobywającym ropę naftową, zbudowano drewnianą kaplicę, która stała tu przynajmniej do I wojny światowej. W roku 1890 ustanowiono tu filię drohobyckiej parafii. W roku 1902 w Wolance kosztem parafian i przemysłowców ropy naftowej zbudowano murowany kościół pod wezwaniem św. Barbary, którego architektem był Stanisław Majesrki. Kościół został konsekrowany w 1903 roku. W głównym ołtarzu znajduje się obraz świętej Barbary, który został namalowany przez Antoniego Popiela, autora pomnika Adama Mickiewicza we Lwowie. Do początku lat 30-tych parafia liczyła około 10 tysięcy wiernych, zaś po założeniu parafii Borysław i włączeniu w jej skład pobliskich wsi, co miało miejsce w 1932 roku, liczba ta zwiększyła się dwukrotnie. Wiernych obsługiwał ksiądz A. Osikowicz, który za pomoc Żydom, w czasie wojny został przewieziony do obozu koncentracyjnego na Majdanku, gdzie zmarł w 1943 roku. Obecnie prowadzone jest Jego postępowanie beatyfikacyjne. Po wojnie w 1946 roku większość parafian wyjechał do Polski, zabierając ze sobą część mienia kościelnego ze świątyni parafialnej. Kościół zamknięto i zamieniono na cerkiew prawosławną, a potem w czasach komunizmu zamieniono na magazyn. Obecnie jest to cerkiew świętej Anny.
W Borysławiu brakowało jednak kościoła rzymsko-katolickiego. Zresztą, nie było też zbyt wielu katolików. Dopiero w latach 1995-98 wybudowano tymczasową drewnianą kaplicę pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy, która została usytuowana na miejscu dawnego polskiego cmentarza. Jednak w roku 2005 kaplica spłonęła. Na jej miejscu wybudowano murowany nieduży kościółek, który został konsekrowany w 2013 roku. Już od lat 20-tych XX wieku dokładano starań, aby rozpocząć budowę filialnego kościoła w Mraźnicy lecz ze względu na trudności finansowe i organizacyjne świątynię zbudowano dopiero w 1934 roku. W kwietniu tegoż roku została ona poświęcona pod wezwaniem Chrystusa Króla. Mraźnicką świątynię zamknięto jeszcze w 1939 roku, zaś w 1991 zamieniono ją na cerkiew prawosławną patriarchatu moskiewskiego, po czym została częściowo przebudowana. W Hubieszach wybudowano murowany filialny kościół, który w 1936 roku poświęcono p od wezwaniemNajświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Jednak po wojnie kościół zamknięto i umieszczono w nim magazyn soli, która go sukcesywnie niszczyła. Pod koniec lat 60-tych XX wieku świątynię całkowicie rozebrano.
Przed wojną w Borysławiu pracowały Siostry Służebniczki, które między innymi opiekowały się sierocińcem. Obecnie Posługę duszpasterską w Borysławiu od 1990 roku, pełnią Ojcowie Redemptoryści Prowincji Warszawskiej, którzy prowadzą także parafię w Truskawcu, przy której mieści się ich dom zakonny.


W sierpniu 2013 roku swoją pracę w Borysławiu rozpoczęły Siostry Służebniczki Starowiejskie, które zamieszkały na zapleczu nowo wybudowanego kościoła. Jedna z nich siostra Nina przyjęła nas i ugościła iście po królewsku. Po sfotografowaniu cmentarza w Borysławiu oraz oglądnięciu miasta i dawnego kościoła Św. Barbary, tuż przed południem, udaliśmy się do Truskawca, gdzie spotkaliśmy się z przemiłym przyjęciem pana Stanisława Czapli, który w sposób wyjątkowy przedstawił nam historię tego wspaniałego miasta.
Ale o tym napisze już w następnej części mojego sprawozdania.

cdn