piątek, 13 grudnia 2013

Kolejne dni pobytu na Ukrainie - sierpień 2013

Oto kolejna część mojej relacji w tegorocznej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. Od ostatniego wpisu upłynęło ponad półtora miesiąca, ale notoryczny brak czasu niestety nie pozwolił mi na zakończenie tej relacji we wcześniejszym terminie. To co przedstawię poniżej będzie na tyle interesujące, że wciągnie Was mam nadzieję w ciekawą historię tych terenów, z których wywodzą się moi przodkowie.

Oto kolejna część mojej relacji w tegorocznej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. Muszę przyznać, że od ostatniego wpisu upłynęło ponad półtora miesiąca, ale notoryczny brak czasu niestety nie pozwolił mi na zakończenie tej relacji we wcześniejszym terminie. Za to teraz mam nadzieję, że to co przedstawię poniżej będzie na tyle interesujące, że pozwoli wciągnąć Was drodzy czytelnicy w jakże ciekawą historię tych terenów, z których wywodzą się moi przodkowie. 
Kolejny dzień naszego pobytu na Ukrainie obfitował w wiele ciekawych i nieprzewidzianych zdarzeń.
Rano złożyliśmy najpierw wizytę u wójta Mariampola - Wołodymyra Hołowczaka, który urodził się już po wojnie właśnie w tym mieście. Jednak jego rodzice pochodzili z Tylicza koło Krynicy i zostali przesiedleni do Mariampola po wojnie. Przyjął nas bardzo serdecznie i ucieszył się, że postanowiliśmy w następnych dniach trochę oczyścić zarośnięte groby na tamtejszym cmentarzu. Obiecał nawet, że postara się zorganizować nam pomoc wśród mieszkańców miasta.


Uradowani takim obrotem sprawy opuściliśmy urząd i po krótkiej wizycie w tamtejszym przedszkolu skierowaliśmy się w kierunku Stanisławowa, gdzie miałem spotkać się z moimi kuzynami - Denysem Marytchakiem i Wsiewołodem Bażałukiem, potomkami Franciszki Ksawery Strzetelskiej, córki Ignacego Strzetelskiego, którzy w połowie XIX wieku żyli i mieszkali w nieodległym Uściu Zielonym.



Słów parę na temat miasta Stanisławowa. 

Opuściwszy Mariampol udaliśmy się w kierunku Stanisławowa, miasta które zostało założone przez Andrzeja Potockiego dnia 7 maja 1662 na gruntach wsi Zabłotów w widłach rzeki Bystrzycy. W dawnych czasach wieś Zabłotowo, lub tez Zabłotów było pięknie położoną wsią na równinie z nielicznymi pagórkami między którymi, przepływało mnóstwo potoków i strumyków. Znajdowało się tu bardzo dużo miejsc bagnistych, które niejednokrotnie chroniły mieszkańców przed napadami różnych grabieżców. Ostatnim właścicielem Zabłotowa był szlachcic z rodziny Rzeczkowskich. Od niego to właśnie całą wieś wykupił hetman wielki koronny Stanisław Rewera Potocki. Przydomek Rewera został nadany hetmanowi z powodu częstego używania przez niego łacińskich słów re vera czyli w rzeczy samej. Po jego śmierci, chcąc uczcić pamięć swojego ojca, jego syn, późniejszy hetman polny koronny Andrzej Potocki założył w roku 1662 na Pokuciu miasto Stanisławów. Wybudował twierdzę broniącą Rzeczpospolitą przed hordami tatarskimi, kozackimi i wołoskimi. 

Początkowo Stanisław Rewera Potocki na wykupionych gruntach wybudował najpierw drewniany zamek, zwany myśliwskim. Zamek ten służył jako miejsce wypoczynku, polowania oraz dysput nad obronnością Rzeczpospolitej. Później, gdy lokację Stanisławowa zatwierdził król Jan Kazimierz, co miało miejsce w 1663 roku, rodzina Potockich uczyniła ze Stanisławowa jedną z siedzib swojego rodu i nadała miastu herb ozdobiony rodowym herbem Potockich – Pilawa.


Na początku powstania miasta Andrzej Potocki ufundował budowę świątyni rzymskokatolickiej pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, św. Andrzeja i św. Stanisława, która następnie została podniesiona do godności kolegiaty. 
W kolejnych latach swoich świątyń doczekali się również katoliccy Ormianie oraz Żydzi i prawosławni. Potocki założył również w mieście Kolonię Akademicką, szkołę prowadzoną pod auspicjami Akademii Krakowskiej. Po upadku Kamieńca Podolskiego, forteca stanisławowska wraz z pobliskim Haliczem przejęła na siebie ciężar obrony południowo-wschodnich granic Rzeczypospolitej. Turcy w roku 1676 oblegali mury Stanisławowa, który pomimo wielkich zniszczeń zdołał się jednak obronić. Pod koniec XVII wieku, Józef Potocki, syn Andrzeja, ufundował nowy ratusz usytuowany na planie krzyża. 
Wiek XVIII to rozkwit miasta. Z fundacji Potockich w latach 1715-1730 wzniesiono kościół i klasztor Jezuitów. W nowo wybudowanym ogromnym barokowym gmachu powstał browar. W tym czasie miasto było nazywane „małym Lwowem”, zaś na sejmikach halickich nazywano je głową całego Pokucia. Stanisławów stał się ważnym ośrodkiem kultury ormiańskiej w Polsce. To przecież tam w kościele ormiańskim znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łaskawej, który po wojnie został uratowany i przewieziony do Gdańska.


Po pierwszym rozbiorze Polski w roku 1772 miasto zostało wcielone do monarchii Habsburgów i pozostawało pod zaborem austriackim aż do odzyskania przez Polskę niepodległości tj. do roku 1918. W okresie zaborów Austriacy zburzyli fortyfikacje miasta, zrujnowali również zamek, a pałac zamienili na szpital.
Pod koniec XVIII wieku w roku 1782 w mieście powstał Cmentarz Sapieżyński, najstarszy polski cmentarz na Kresach Wschodnich, starszy od Powązek oraz od cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie (1786), Kijowskiego (1834) czy wielu innych. Niestety w roku 1980, po 200 letnim okresie istnienia został zlikwidowany. Najpierw komunistyczne władze Ukrainy dnia 25 kwietnia 1974 roku zamknęły cmentarz, po czym 27 lutego 1980 roku uchwalą Rady Miasta podjęto decyzję o jego likwidacji. Wtedy wjechały buldożery, spychacze i ciężki sprzęt budowlany. Wykopano olbrzymie, głębokie doły, do których wrzucono resztki trumien i szczątki zmarłych. Zniszczono starą aleję wiodącą na cmentarz, wyrąbano wysokie stare topole, które rosły po obu stronach. Niemiecki kościół, który stał na terenie cmentarza od roku 1883 również został zniszczony.  Za bramą cmentarną, po prawej stronie, znajdowala się kaplica, ktorą również zburzono. Pozostało jedynie parę grobowców:, m. in. Konstantego Świdzinskiego, E. Zeligowskiego i M. Gosławskiego. W miejscu zlikwidowanego cmentarza powstały dwie toalety, ktore obłożono marmurowymi i granitowymi płytami z rozebranych nagrobków. Z tysięcy starych, wspaniałych nagrobków zachowało się zaledwie kilka z nich. A przecież znajdowały się tam takie, które były prawdziwymi dziełami sztuki rzeźbiarskiej mistrzów stanisławowskich, lwowskich, wiedeńskich i wielu innych. Figury, które wyszły spod ręki takich rzeźbiarzy jak: Jan Bębnowicz, Marian Antoniak, Julian Markowski, Anton Szimzer, zostały zniszczone i  bezpowrotnie zaginęły. Na miejscu cmentarza utworzono Park Pamięci z licznymi spacerowymi ścieżkami i ławeczkami. 

I tu nasuwa sie refleksja - przecież stare cmentarze, pełne zabytkowych nagrobków mają swój niezapomniany urok, są prawdziwymi galeriami sztuki na wolnym powietrzu, informują i przypominają zarazem o tych, którzy już od nas odeszli. Taką właśnie jedną z najstarszych nekropolii w Polsce był od prawie dwustu lat cmentarz położony przy ulicy Sapieżyńskiej w Stanisławowie.
Pamięć ludzka jest ulotna. Jakże trudno jest nam sięgnąć myślą wstecz, do wspomnień, często niezbyt odległych, a jeszcze trudniej przywołać wspomnienia osób, które odeszły, a jeszcze trudniej coś o nich powiedzieć – kim były…

To na tym właśnie cmentarzu był pochowany mój 4x pradziadek Erazm Strzetelski, były profesor humianiorów w stanisławowskim gimnazjum, zmarły 29 listopada 1862 roku. 
Poniżej prezentuje informację zamieszczoną w Kurierze Warszawskim nr 281 z dnia 9 grudnia 1862 roku, w której możemy przeczytać, że:


Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, w okresie II RP, Stanisławów był trzecim co do wielkości miastem dawnego zaboru austriackiego. 
Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku miasto było okupowane przez Armię Czerwoną. Okupacyjne władze sowieckie narzuciły mieszkańcom obywatelstwo ZSRR oraz rozpoczęły proces totalnej sowietyzacji i systematycznych represji policyjnych NKWD. Wprowadzono niewyobrażalny terror polityczny, dokonywano masowych aresztowań przedstawicieli polskich i ukraińskich elit politycznych, masowych wywózek i grabieży majątku. Sowieci planowo niszczyli naukę i kulturę polską, a przedstawicieli inteligencji, Kościoła, wojska, działaczy społecznych i politycznych zsyłali do obozów koncentracyjnych lub po prostu mordowali. Katownia NKWD mieściła się m.in. w gmachu Sądu Wojewódzkiego przy dawnej ul. Bilińskiego oraz w stanisławowskim więzieniu. Przebywało tam stale około 2,5 tys. osób. Niemal wszyscy zostali wymordowani przez NKWD w czerwcu 1941, po ataku Niemiec na ZSRR. Od początku 1940 roku do wiosny 1941 miały miejsce masowe deportacje Polaków w głąb Związku Radzieckiego. Po ataku III Rzeszy na ZSRR i utworzeniu przez Hitlera Dystryktu Galicja, nacjonalistyczne bojówki ukraińskie dokonały masowych aresztowań prawie 300 przedstawicieli polskiej inteligencji Stanisławowa. Następnie Gestapo pod kierownictwem SS-Hauptsturmfuhrera Hansa Krugera, w nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku, dokonało rozstrzelania aresztowanych w pobliskim Czarnym Lesie. 
W latach 1941-1943 w znajdującym się w mieście getcie żydowskim Niemcy dokonali eksterminacji zamieszkującej Stanisławów ludności żydowskiej. Z 30 tysięcy Żydów ocalało zaledwie kilkuset. Po zakończeniu II wojny światowej 16 sierpnia 1945 roku Stanisławów został włączony do Ukraińskiej SRR. Wtedy to większość mieszkających w mieście Polaków została wysiedlona ze Stanisławowa, głównie do Opola. Wówczas to rozpoczęło się zacieranie polskości miasta.
Zlikwidowano, jak już wspominałem poprzednio, pochodzący z roku 1782, najstarszy polski cmentarz na Kresach Wschodnich usytuowany przy ul. Sapieżyńskiej. Na jego miejscu wybudowano hotel „Ukraina”, szkołę partyjną, teatr i budynek mieszkalny. Z pozostałej części cmentarza urządzono park miejski. Pozamykano i ograbiono wszystkie kościoły. Szczególnej profanacji doznała najstarsza budowla sakralna – Kolegiata Stanisławowska, jako najbardziej znaczący obiekt polskiej pamięci narodowej. Miało to miejsce zaraz po 9 listopada 1962 roku i obchodach 300-lecia miasta, kiedy to dawna nazwa Stanisławów została zmieniona na Iwano-Frankowsk, na cześć ukraińskiego pisarza Iwana Franki, który nigdy w żaden sposób nie był związany z tym miastem. Bogate i bezcenne wyposażenie świątyni, w tym ołtarz główny i 12 ołtarzy bocznych zostało przez komunistów ukraińskich porąbanych i wyrzuconych na miejscowe wysypisko śmieci. Szczątki twórców świetności Stanisławowa i dobroczyńców miasta zostały sprofanowane i wyrzucone z krypt rodowych. W ten sposób sprofanowano między innymi kości Stanisława Potockiego poległego podczas Odsieczy Wiedeńskiej w roku 1683 oraz braci Andrzeja i Józefa Potockich. Po zbezczeszczeniu świątyni urządzono w jej murach Muzeum Nafty i Gazu, zaś obecnie mieści się w nim Ukraińskie Państwowe Muzeum Sztuki Sakralnej. Z wież kościoła usunięto nawet rzymskokatolickie krzyże. 

Jednak mimo tych wszystkich prób zakłamania historii i notorycznego zamazywania śadów polskości, wciąż jeszcze można zobaczyć pozostałości polskich napisów, pamiątkowych tablic czy polsko brzmiących nazw ulic i budynków. Na jednej ze ścian kościoła odlaneźliśmy takie ślady - tablicę pamiątkową którą ufundowali obywatele Stanisławowa w roku 1883 w 200-letnią rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej...


Zaś w jednej z bram kamienicy przy jednej z głównych ulic miasta natknęliśmy się na polskie napisy. 


To udało mi się  sfotografowac w jednej z bram kamienicy
przy dawnej ul. Sapierzynskiej

Niestety dawna świetność Stanisławowa już przeminęła. Chociaż trzeba przyznać, że obecne władze miasta starają się przywrócić jego dawny wygląd. Sporo się remontuje i powoli miasto nabiera swojego dawnego blasku i kolorytu. Jednak wiele niezapomnianych miejsc, związanych z okresem prosperity i rozkwitu tego miejsca już nie powróci.   

Po dotarciu do Stanisławowa i zaparkowaniu samochodu na jednej z ulic, blisko stanisławowskiego ratusza, wspólnie z przyjaciółmi, pośpieszyłem na spotkanie z moimi ukraińskimi krewnymi - Denysem i Wsiewołodem. 
Denys Marytchak to młody sympatyczny człowiek, który przez pewien czas studiował w Polsce, a obecnie mieszka w Stanisławowie. Zna kilka języków i myśli bardzo pro-europejsko. Jest synem nieżyjącego już Bogdana, z którym miałem przyjemność spotkać się w zeszłym roku podczas mojego pierwszego pobytu na Ukrainie. Wspólnie dotarliśmy wtedy do Uścia Zielonego, odkrywając groby naszych przodków. Udało się nam również poznać najstarszą mieszkankę Uścia – 91 letnią panią Marię Fedyk zd. Pawełko, która pięknie po polsku zaśpiewała nam stare legionowe piosenki.
Wsiewołod Bażałuk jest w moim wieku. Bardzo radosny i uczynny. To syn Jaropołka, z którym również po raz pierwszy spotkałem się, gdy w zeszłym roku przyjechałem do Stanisławowa. To dzięki niemu właśnie miałem przyjemność zobaczyć to miasto z zupełnie innej perspektywy. Jego ciekawa opowieść o historii tego miejsca oraz spacer starymi zaułkami były naprawdę wspaniałe.


Wspólne zdjęcie z potomkami Franciszki Ksawery Strzetelskiej - od lewej Denys Marytchak, Piotr Strzetelski i Wsiewołod Bażałuk

Bogdan i Jaropołk oraz ich synowie Denys i Wsiewołod to potomkowie Franciszki Ksawery Strzetelskiej, córki Ignacego Strzetelskiego, brata Erazma, mojego 4x pra dziadka. 
Dlatego tym bardziej pełen radości ale i niepokoju zarazem, z bijącym sercem oczekiwałem tego spotkania. Denys i Wsiewołod czekali na nas pod ratuszem. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Po paru wspólnych zdjęciach i małym spacerze po mieście poszliśmy coś zjeść. Przy piwie przegadaliśmy ponad godzinę, po czym Wsiewołod zaproponował, że pokarze nam miasto. Dzięki niemu właśnie wspólnie z pozostałymi członkami wyprawy, Bartkiem, Stanisławem i Jackiem odkryliśmy pozostałości dawnych śladów polskości w tym jakże wspaniałym mieście.
  
W końcu zrobiło się późne popołudnie. Ponieważ był to dzień 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, więc o godz. 18-tej uczestniczyliśmy w uroczystej mszy świętej w polskim kościele pod wezwaniem Chrystusa Króla, który wybudowano na osiedlu zwanym do dziś Górką. Jest to świątynia, którą budowały rodziny pracowników kolei państwowej w latach 1927-1938. Prace zakończono jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej. Po wojnie kościół popadł w ruinę i dopiero stosunkowo niedawno, staraniem wielu Polaków został odbudowany i odrestaurowany. Msza święta miała bardzo uroczystą oprawę. Kościół był pełen ludzi. Każdy z wiernych miał koszyczek, a w nim dary przeznaczone do święcenia - kwiaty, owoce, kłosy zbóż. Ksiądz proboszcz Bazyli Pawełko uroczyście poświęcił wszystkie przyniesione do kościoła dary, a my w modlitwie i skupieniu uczestniczyliśmy w tej podniosłej uroczystości. 


 Po zakończonej mszy świętej i pożegnaniu się z Wsiewołodem i Denysem udaliśmy się w drogę powrotną do Mariampola. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w miejscu uświęconym krwią Polaków zamordowanych przez okupujących miasto Niemców w 1941 roku. Miejsce to tak zwany Czarny Las, oddalone zaledwie o parę kilometrów od granic Stanisławowa. To właśnie tam, w nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku, aresztowani wcześniej przez ukraińską policję współpracującą z Niemcami Polacy, głównie nauczyciele ze stanislawowskich szkół, zostali rozstrzelani i zakopani w wykopanych uprzednio dołach. Z kaźni ocalał Polak, leśniczy z Sołotwiny, który korzystając z deszczu i nieuwagi konwojentów, zsunął się z ciężarówki i uciekł. Ludzie z roku na rok przekazywali sobie informacje o miejscu kaźni, jednak dopiero w 1988 roku, dzięki staraniom rodzin ofiar i przy pomocy miejscowej ludności, odkryto zbiorowe groby pomordowanych w Czarnym Lesie. Było to 8 dołów o wymiarach 10 na 12 metrów. W 1991 roku Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ufundowała na miejscu egzekucji tablicę i pomnik. Zaś w sierpniu 2011 roku uroczyście odsłonięto krzyż upamiętniający pomordowanych Polaków. 
W skupieniu, staliśmy i patrzyli na ten piękny symbol pamięci. W wielkiej zadumie i ciszy przeczytaliśmy wyryte w tablicach nazwiska 300 pomordowanych. Odmówiliśmy modlitwę za spokój ich duszy, zapalili światełka pamięci i poruszeni ogromem zbrodni skierowaliśmy się w drogę powrotną do Mariampola.  

Pomnik ku czci pomordowanych nauczycieli i uczniów w Czarnym Lesie

W Mariampolu czekał już na nas nasz gospodarz i przyjaciel Gienek. Przy dobrym koniaku gadaliśmy prawie do północy, po czym pełni wrażeń mijającego dnia, zmęczeni ale szczęśliwi, udaliśmy się na zasłużony spoczynek. 

Wspólne Polaków i Ukraińców rozmowy

Kolejny dzień rozpoczął się przygotowaniem do odwiedzin na mariampolskim cmentarzu. Przecież zgodnie z wcześniejszym postawnowieniem, celem naszego wyjazdu miało być odnowienie i oczyszczenie zarośniętych cmentarzy oraz odsłonięcie grobów w Mariampolu i Uściu Zielonym jak również zindeksowanie zachowanych tam mogił. 
Najpierw jednak musieliśmy przygotować i wypróbować przywieziony z nami sprzęt - podkaszarkę spalinową, siekiery, piły, sekatory i inne. Bardzo pomocny okazał się w tym nasz gospodarz Gienek. 


Następnie udaliśmy się na cmentarz. Jednak ze względu na zbyt ograniczony czas udało się nam jedynie oczyścić i odnowić parę grobowców, w tym między innymi zbiorową mogiłę mieszkańców Wołczkowa, wsi położonej parę kilometrów przed Mariampolem, którzy zginęli w 1944 roku oraz grób ks. Marcina Bosaka, ostatniego proboszcza Mariampola. Ksiądz Marcin Bosak zginął męczeńską śmiercią z rąk bojówek UPA w 1944 roku.

Chwila zadumy przed zbiorowa mogiłą i przed jej oczyszczeniem. 

                                                                 A to efekt naszej pracy

Ksiądz Marcin Bosak w otoczeniu swych parafian przy starej plebanii (zdjęcie ze zbiorów pana Stanisława Dorosza) 

Prace porządkowe przy grobowcu ks. Marcina Bosaka. Z grabiami Stanisław Tomczak.

I efekt końcowy. 

Wyposarzeni w niezbędny sprzęt oraz pełni sily i zapału rozpoczęliśmy pracę. Na zdjęciach możecie zobaczyć tego efekty. Na koniec udało sie nam równiez oczyścić z zielska i wydobyć na światło dzienne jeden chyba z najstarszych i być może najpiękniejszych nagrobków na tamtejszym cmentarzu - żołnierza austriackiego z czasów napoleońskich i księstwa warszawskiego - urodzonego w roku 1737.  
 Poniżej zdjęcia: 

tak wyglądał pomnik w zarośniętych chaszczach


A tak po jego oczyszczeniu i odsłonięciu

Aby zindeksować pozostałe polskie nagrobki na cmentarzu musieliśmy przedzierać się przez prawie dwumetrowej wysokości chaszcze, wysokie trawy i samosiejki drzew. Ale było warto. Dotarliśmy w końcu do starej części cmentarza, na której usytuowane są najstarsze nagrobki. Po sfotografowaniu ich i częściowemu oczyszczeniu najmniej zarośniętych postanowiliśmy, że w następnym roku przyjedziemy tu znowu. Wtedy być może uda się nam oczyścić i odnowić więcej zapomnianych grobów.  

Tak wygląda najstarsza częśc cmentarza w Mariampolu.  

Po zakończonej pracy, zmęczeni i głodni, ale szczęśliwi, wróciliśmy do domu na obiad, po czym pod wieczór, jeszcze przed zachodem słońca udaliśmy się do polożonego o zaledwie 10-12 km od Mariampola - Uścia Zielonego. Miałem nadzieję, że tegoroczna wizyta w tym mieście pozwoli nam na przeżycie wyjątkowych chwil i sprawi, że ponownie bedę mógł dotknąć miejsc, na których od prawie 200 lat żyli i umierali moi przodkowie. I trzeczywiście nie myliłem się,
Ale o tym to już kolejna opowieść wkrótce. 

 Przy pisaniu powyższych informacji korzystałem z materiałów zamieszczonych na stronie http://stanislawow.net/index.htm




KOMENTARZE

  • Rano złożyliśmy najpierw wizytę u wójta Mariampola - Wołodymyra Hołowczaka, który urodził się już po wojnie właśnie w tym mieście. Jednak jego rodzice pochodzili z Tylicza koło Krynicy i zostali przesiedleni do Mariampola po wojnie. Przyjął nas bardzo serdecznie i ucieszył się, że postanowiliśmy w następnych dniach trochę oczyścić zarośnięte groby na tamtejszym cmentarzu. Obiecał nawet, że postara się zorganizować nam pomoc wśród mieszkańców miasta.

    Wszystko ładnie i pięknie- Panie Piotrze, to nie Wołodymyr Hołowczak, lecz Jarosław Biłan.
    Pozdrawiam, Barbara Wojnowska
    autor: Basia
  • Chętnie bym tam pojechał razem a Wami. Dzięki za ten opis.
    autor: Paweł Chądzyński

niedziela, 13 października 2013

Ciąg dalszy kolejnej wyprawy na Ukrainę - sierpień 2013

Chcąc opowiedzieć chociaż w skrócie historię miasta Sambora należałoby cofnąć się do roku 1241, kiedy to po raz pierwszy pojawiają się wzmianki w dokumentach o tym mieście. Jak już wspomniałem w pierwszej części sprawozdania z naszej tegorocznej wyprawy na Ukrainę miasto Sambor założył wojewoda krakowski Spytko z Melsztyna w roku 1390. Mniej więcej w połowie XVI wieku Sambor został wykupiony przez królową Bonę, która po spłacie długu stała się właścicielką tego miasta. Według legendy przekazywanej z pokolenia na pokolenie podczas polowania w Samborskich lasach Królowa Bona trafiła w szyję jelenia strzałą. W ten sposób  podarowała miastu herb. Niektórzy jednak badacze uważają, że ten herb musiał istnieć znacznie wcześniej, czego dowodem są starodawne pieczęcie miejskie z roku 1533. Na pieczęciach tych przedstawiona jest tarcza, na niej jeleń z przebitą szyją i napis w języku łacińskim mówiący o tym, że to jest właśnie pieczęć miasta Sambora.
Początek XVII wieku obfituje w niezwykle ważne wydarzenia dla miasta. W roku 1604 w pałacu wojewody sandomierskiego w Samborze - Jerzego Mniszcha przebywał car Dymitr Samozwaniec I, który poślubił jego córkę Marynę Mniszchek. W celu zdobycia tronu carskiego Dymitr przedstawił plan wyprawy na Moskwę królowi Zygmuntowi III Wazie. Wiele wpływowych osobistości z Janem Zamoyjskim na czele uznało przedsięwzięcie za szkodliwe dla interesów Rzeczypospolitej. Jednak magnackie rody Mniszchów i Wiśniowieckich wierzyły w nabycie nowych ziem dla swoich domen i rozszerzenie wpływów. 28 września 1604 roku Dymitr Samozwaniec wyruszył właśnie z okolic Sambora z wyprawą na Moskwę. Być może Sambor był dość istotnym miejscem dla Dymitra Samozwańca I nie tylko ze względu na fakt, że stamtąd właśnie wywodziła się jego przyszła żona caryca Maryna Mniszchówna lecz być może i dlatego, że sama nazwa Sambor, od którego wywodzi się również męskie imię oznacza kogoś, dla którego w życiu najważniejsza jest sama walka.
Po rozbiorach Polski pod koniec XVIII wieku miasto znalazło się pod zaborem austriackim. Od połowy XIX wieku do początku XX wieku rozwojowi miasta sprzyjała między innymi budowa linii kolejowych do Drohobycza, Stryja, Borysławia, Przemyśla oraz Lwowa. Wojska rosyjskie, które zajęły Sambor podczas I wojny światowej dokonały licznych zniszczeń w mieście. Po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości w roku 1919 Sambor po 147-letniej niewoli powrócił do Rzeczypospolitej. Miasto zostało stolicą powiatu województwa stanisławowskiego. Na miejscu dawnego zamku Jerzego Miszcha zbudowano szpital miejski. Od 26 września 1939 roku rozpoczęła się okupacja sowiecka, połączona z masowymi aresztowaniami, wywózkami i deportacjami. Tuż przed wkroczeniem Niemców do miasta 27 czerwca 1941 roku Sowieci wymordowali 900 więźniów, głównie Polaków. Ich ciała spalono na miejscowym cmentarzu.
Po zakończonej okupacji niemieckiej (1941-44) i ponownej sowieckiej (1944-91) od roku 1991 Sambor znajduje się na terenie niepodległej Ukrainy.

Chociaż Sambor wyróżnia się spośród innych ukraińskich miast zachowując w sobie  jakąś magiczną atmosferę dawnych wydarzeń, które w sposób niezwykły oddziałują na każdego przybywającego do tego miasta turystę, pomimo tego, że sporo tu architektonicznych oraz kulturalnych pomników przeszłości, to jednak przejeżdżając przez centrum odniosłem raczej niezbyt pozytywne wrażenie. Główna ulica pełna dziur, wszędzie parkujące byle jak i byle gdzie samochody, wszechobecny brud, zgiełk i bałagan oraz nieprzebrane tłumy ciągle gdzieś spieszących, ze spuszczonymi głowami ludzi, zupełnie nie przystaje do miasta, które kiedyś przecież było widokiem wielu jakże ciekawych, historycznych wydarzeń. Odniosłem wrażenie, że z dawnej świetności tego miasta pozostało właściwie niewiele.

Jedna z głównych ulic w Samborze

                   Wnętrze jednego ze zniszczonych i otwartych grobów na cmentarzu w Rudkach



Słów parę na temat miasta Rudki
Miejscowość Rudki charakteryzuje się bardzo ciekawym i wręcz niebanalnym usytuowaniem geograficznym. Otóż okazuje się, że wody rzek i potoków z obszaru zakreślonego granicami administracyjnymi Rudek płyną do dwóch mórz, morza Czarnego i Morza Bałtyckiego. Oznacza to, iż miejscowość usytuowana jest z zegarmistrzowską wręcz precyzją na kontynentalnym wododziale bałtycko-czarnomorskim. Potok Wiszenka przepływający przez granice administracyjne Rudek dzieli się na dwie odnogi, z których jedna skręca na północ i po opłynięciu Beńkowej Wiszni i przekroczeniu granicy z Polską oddaje swe wody Sanowi niedaleko Radymna. Z kolei druga, mniejsza odnoga, zwraca się na południe ku Nowosiółkom Gościnnym gdzie przyjmuje dopływ w postaci cieku wodnego o nazwie Łączny i dąży ku pobliskiemu Dniestrowi. Zresztą podobna sytuacja występuje również w obrębie miasta Lwowa. Rdzenni Lwowiacy podkreślają, iż woda spod prezbiterium kościoła Św. Elżbiety płynie za pośrednictwem rzeki Pełtwy do Morza Bałtyckiego, zaś spod kruchty poprzez Wereszycę do Morza Czarnego.
Usytuowanie geograficzne Rudek koresponduje z ciekawą historią osady oraz jej znaczeniem dla kultury polskiej. Rudki bowiem przez długi, prawie dwustuletni okres (1742 – 1939) pozostawały we władaniu znanego na Rusi rodu szlacheckiego Fredrów, z którego wywodził się wybitny polski komediopisarz Aleksander Fredro. Szlachecki ród Fredrów przez prawie dwustuletni okres, od roku 1742, kiedy to Rudki przeszły w ich ręce po odkupieniu od rodziny Urbańskich, aż do wybuchu II wojny światowej w roku 1939, tak ściśle związał się z tym miejscem, że w świątyni rudeckiej pod wezwaniem Wniebowzięci Najświętszej Marii Panny znajduje się kaplica i krypta w której pochowani są wszyscy członkowie rodziny Fredrów. Ten panteon fredrowski, po prawie kompletnym zniszczeniu w okresie władzy radzieckiej, kiedy to kościół, a z nim również i krypta zostały zamienione na hurtownie spożywczą i aptekę weterynaryjną doczekał się w końcu odnowienia i został uratowany od całkowitego zniszczenia i zapomnienia. W roku 1988 roku polski rząd powołał do życia komisję do sprawy powtórnego pochówku Aleksandra Fredry. Na skutek działań tej komisji świątynia w Rudkach została powtórnie konsekrowana w roku 1989, zaś w roku 1990 odbył się uroczysty, kolejny pogrzeb Aleksandra Fredry i członków jego rodziny. Komisja na której czele stał profesor Zakrzewski ufundowała również kamienną tablicę z napisem:
„Za pontyfikatu Jana Pawła II,
29 września 1990 roku
odbyła się uroczystość ponownego pochówku
Aleksandra hr. Fredry
oraz członków jego rodziny”,

którą przytwierdzono tuż nad wejściem do kaplicy Fredrów.

Co ciekawe, wśród obecnych na uroczystościach pogrzebowych w roku 1990 była także Elżbieta Weymanowa de domo Szeptycka – prawnuczka pisarza. Otóż córka Aleksandra Fredry, Zofia, wyszła bowiem za mąż za Jana Kantego Remigiana Szeptyckiego z Przyłbic i miała z nim siedmiu synów, w tym Stanisława Szeptyckiego – znanego polskiego polityka i generała oraz Andrzeja Szeptyckiego - metropolitę lwowskiego obrządku greckokatolickiego. Tak więc w rudeckim kościele, w jednej osobie, spoczywa zarówno wielki polski pisarz – książę polskiej komedii jak również dziadek ukraińskiego, świętojurskiego metropolity, którego działalność w ogromnym stopniu ukształtowała rozwój ukraińskiego życia narodowego w pierwszej połowie XX wieku.
Obiektem o największej wartości historyczno-artystycznej w Rudkach jest kościół katolicki.


To tam znajdowała się słynąca cudami ikona Matki Bożej, pochodząca ze wsi podolskiej Żeleźnica, która w 1612 roku podczas najazdu tatarskiego uległa zniszczeniu. Po ucieczce Mongołów, w zgliszczach wiejskiego kościoła, znaleziono nieuszkodzony obraz Matki Bożej, namalowany na lipowej desce. Według legendy, wywożący ikonę z Podola - Jerzy na Goraju Curyłło, po przybyciu do Rudek utknął tutaj na dobre, gdyż konie ciągnące wóz nie chciały ruszyć dalej. Curyłło uznał, iż wolą samego Boga jest aby obraz pozostał w Rudkach. Ofiarował go więc miejscowemu kościołowi, a ocalona z pożogi ikona wkrótce zaczęła słynąć cudami, czczona zarówno przez katolików jak i prawosławnych oraz grekokatolików. Świadczyły o tym liczne wota w tym najcenniejsze, tj. złocista lampa ofiarowana przez króla polskiego Jana Kazimierza.

Główny ołtarz z cudownym obrazem Matki Boskiej Rudeckiej

Dnia 2 lipca 1921 roku biskup przemyski Józef Pelczar koronował obraz Matki Bożej Rudeckiej.


Po zakończeniu wojny, kiedy Rudki znalazły się w granicach ZSRR, wiosną 1946 roku świątynia została zamknięta i zamieniona na hurtownię spożywczą oraz weterynaryjną aptekę. Słynąca cudami ikona maryjna została sekretnie wywieziona do seminarium rzymsko-katolickiego w Przemyślu. W roku 1950 obraz został poddany konserwacji, zaś w roku 1968 przekazano go do kościoła w Jasieniu, niedaleko Ustrzyk Dolnych w celu utworzenia ośrodka maryjnego w Bieszczadach. Intronizacji przewodniczył kardynał Karol Wojtyła. Jednak w roku 1992 cudowny obraz został skradziony z kościoła w Jasieniu i do tej pory pozostaje nieodnaleziony. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości i odzyskaniu świątyni przez Polaków w roku 1995 do Rudek powróciła kopia obrazu, którą rok później koronował arcybiskup Marian Jaworski. Dnia 2 lipca 2003 roku kościół parafialny pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ogłoszono Sanktuarium Matki Boskiej Rudeckiej.


W momencie lokacji miasta Rudki były chutorem rozległej, sąsiedniej wsi Beńkowej Wiszni. Do roku 1876 właścicielami większej własności w Rudkach byli Fredrowie. Tu właśnie, po latach napoleońskiej wojaczki i tułaczki, powrócił komediopisarz Aleksander Fredro, który z właściwym sobie, mistrzowskim humorem i sarkazmem, kończąc żołnierski rozdział swojego życia, napisał: …”Napoleon na Elbę, a ja prosto do Rudek…”. Dokładniej rzecz biorąc właśnie do wsi Beńkowa Wisznia położonej 4 kilometry na północ od miasta. Rodzice Aleksandra Fredry, Jacek i Marianna Fredrowa – do dworu w Beńkowej Wiszni sprowadzili się w 1797 roku, gdy przyszły komediopisarz miał 4 lata. Od tego momentu Beńkowa Wisznia stała się rezydencją Fredrów, w której dzieciństwo spędził także Aleksander. Tu pobierał nauki, nigdy nie uczęszczając do szkół publicznych, kształcony przez wynajmowanych guwernerów. To tutaj po powrocie z kampanii napoleońskich Aleksander Fredro przez ok. 30 lat gospodarował, budując w 1835 roku neorenesansowy obszerny pałac w otoczeniu parkowym. Pałac ten istnieje do dnia dzisiejszego. Obecnie jest odrestaurowywany przez polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu „Ochrona polskiego dziedzictwa narodowego poza granicami kraju”. W 1846 roku Aleksander Fredro wraz z żoną zamieszkał w zakupionym we Lwowie dworku, jednakże nadal bywał w Beńkowej Wiszni częstym gościem. Po śmierci pisarza w 1876 roku, jego zabalsamowane zwłoki spoczęły w rudeckiej świątyni, której krypta z biegiem lat przeistoczyła się w swego rodzaju panteon szlacheckiego rodu Fredrów.

Krypta w podziemiach kościoła, w której pochowane są doczesne szczątki hr. Aleksandra Fredry i członków jego rodziny

Zauroczeni rudecką świątynią oraz wielką gościnnością obecnego proboszcza kościoła ks. Gerard Liryka, który w sposób bardzo przyjazny i cierpliwy zarazem opowiedział nam całą historię miasta jak i Sanktuarium, opuściliśmy to wspaniałe miejsce przesiąknięte polskością i udaliśmy się w dalszą drogę. Wczesnym popołudniem dotarliśmy w okolice Lwowa. Tam zatrzymaliśmy się na obiad w jednym z przydrożnych zajazdów. Posileni i wzmocnieni krótkim odpoczynkiem, pospieszani przez nieubłagalnie upływający czas, skierowaliśmy się w dalszą drogą w kierunku Halicza i Stanisławowa. Koniecznie musieliśmy przecież zdążyć przed nocą dojechać do Mariampola, miejsca naszego kolejnego noclegu.

Ks. Gerard Liryk opowiada historię Sanktuarium Matki Bożej Rudeckiej

Powoli przejeżdżając przez kolejne miejscowości podziwialiśmy piękne widoki przyrody. Jednak nieustające wyboje i wertepy oraz olbrzymie dziury w drodze nie pozwoliły na zbyt szybką jazdę. Przejeżdżając przez Bóbrkę, miejscowość położoną około 20 km na zachód od Przemyślan i około 30 km na południowy wschód od Lwowa nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności zatrzymania się na krótko na tamtejszym cmentarzu, usytuowanym tuż przy głównej drodze. Tu podobnie jak w Rudkach jest wciąż wiele opuszczonych i niszczejących polskich grobów. Stan ich wydaje się być nieco lepszy niż gdzie indziej, jednak obecna spora grupa grabarzy i kamieniarzy, którzy przekopywali opuszczone i zniszczone polskie groby oraz miejsca, na których one były usytuowane, może świadczyć o fakcie, że proces przejmowania dawnych polskich mogił i miejsc pochówku przez tamtejszych Ukraińców ciągle postępuje. W rozmowie z jednym z kamieniarzy dowiedzieliśmy się, że w tamtejszym więzieniu,  okresie II wojny światowej, po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, z początkiem 1941 roku, NKWD dokonało mordu na kilkudziesięciu więźniach. Ugotowano ich żywcem w olbrzymiej kadzi, a pozostałe ciała oblano kwasem celem uniemożliwienia identyfikacji. Przeszliśmy przez cały rozległy cmentarz dokumentując fotograficznie prawie każdą mijaną mogiłę. Już po powrocie do Polski znajdzie się przecież czas by skatalogować i opisać poszczególne groby.




Słów parę na temat Bóbrki

Pierwsza informacja o Bóbrce pochodzi z 1211 roku z Kroniki Halicko-Wołyńskiej. Od XV w. Bóbrka  na mocy przywileju Kazimierza IV Jagiellończyka otrzymała magdeburskie prawa miejskie. Stanowiła odtąd miasto królewskie. Wojna polsko-szwedzka (1655–1660) doprowadziła miasto do ostatecznego upadku. Po rozbiorach Polski, pod koniec XVIII wieku Bóbrka stała się własnością austriackiego skarbu państwa, który w 1790 r. sprzedał dobra rodzinie Skarbków. Od I połowy XIX w. do wybuchu pierwszej wojny światowej Bóbrka należała do rodziny Czajkowskich. (Być może informacja ta zainteresuje Stanisława Wodyńskiego, którego pra babka Wincentyna Strzetelska wyszła za mąż za Edwarda Czajkowskiego). W połowie XIX wieku działała w Bóbrce  manufaktura tekstylna. Interesującym jest fakt, że z Bóbrki pochodziła rodzina jednego z najwybitniejszych polskich dramaturgów, Stanisława Wyspiańskiego. Jego pradziad był bóbreckim pisarzem gminnym. Dziad Ignacy, absolwent filologii uniwersytetu lwowskiego, przyszedł na świat w Bóbrce w 1805 roku. Być może urodził się tu również ojciec Stanisława, rzeźbiarz Franciszek Wyspiański (1836–1901). W późniejszym okresie rodzina Wyspiańskich przeniosła się do Lwowa, a następnie do Krakowa. W latach 80. XIX w. w Bóbrce bywał również poeta ukraiński Iwan Franko. Podczas pierwszej wojny światowej, w czerwcu 1915 roku doszło do bitwy pod Bóbrką, w której atakujące z dwóch stron armie austriackie odparły wojska rosyjskie. W czasie II wojny światowej w roku 1942 po utworzeniu getta żydowskiego w mieście Niemcy zorganizowali transporty Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. Holokaust w Bóbrce został upamiętniony pomnikiem znajdującym się przy drodze wyjazdowej na Przemyślany.
Nie potwierdzona dokumentami miejscowa tradycja wiąże powstanie parafii rzymskokatolickiej w Bóbrce w roku 1402, w tym również i obronnego kościoła św. Mikołaja, z fundacją znamienitego polskiego rycerza Zawiszy Czarnego. 
Na cmentarzu znajduje się kaplica fundacji Henryka Czaykowskiego, zbudowana pod koniec XIX wieku, którego rodzina w tym czasie była właścicielem tej miejscowości.  

Kaplica cmentarna w Bóbrce ufundowana przez Henryka Czaykowskiego

Poruszeni opowieściami ludzi spotkanych na cmentarzu, skierowaliśmy się czym prędzej w kierunku Mariampola. Parę kilometrów przed osiągnięciem celu Stanisław Tomczak postanowił ucieszyć nas pięknym widokiem rozlewiska Dniestru. Zatrzymaliśmy się na chwilę  w tak urokliwym zakątku, że dosłownie widok odebrał nam mowę. Staliśmy na niewielkim wzniesieniu i patrzyliśmy dłuższą chwilą chcąc nasycić nasz wzrok słońcem, morzem kwitnących słoneczników i w oddali błyszczącą wodą Dniestru. Zresztą zobaczcie sami:


Do Mariampola dojechaliśmy w późnych godzinach popołudniowych.

Zaprzyjaźnionego od lat Gienka nie było w domu, ale klucz wisiał tak jak zwykle w umówionym miejscu. Zmęczeni, jednak pełni wrażeń mijającego dnia, postanowiliśmy zobaczyć jeszcze zachód słońca nad Dniestrem. Potem wspólnie przygotowaliśmy późną kolację, wznieśli toast dobrym ukraińskim koniakiem za powodzenie naszej akcji w kolejnych dniach, po czym każdy z nas bardzo szybko wpadł w objęcia Morfeusza.

Zachód słońca nad brzegiem Dniestru w Mariampolu

Kolejny dzień okazał się być niezwykle szczęśliwy i pełen nieoczekiwanych spotkań. Był to 15 sierpnia, święto Matki Bożej Królowej Polski, dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej oraz Święto Wojska Polskiego zarazem. Po obfitym śniadaniu, tuż przed południem podjechaliśmy na plac Matki Bożej Mariampolskiej, na którym w zeszłym roku została poświęcona jej figura. 

Plac matki Bożej Mariampolskiej z jej figurą i cerkwią w tle




Słów parę na temat Mariampola

Pierwotnie parafia w Mariampolu została założona w Delejowie przez dziedzica Jana Rolę, w roku 1410. Znajdujący się tam kościół został spalony przez Turków z początkiem XVI wielu. W tym czasie odległe o około 10 km od Mariampola Uście Zielone zostało ustanowione parafią. W roku 1646 na miejscu spalonego kościoła i parafii w Dalejowie wybudowano drewniany kościół jako kościół filialny parafii Uście Zielone. Jabłonowscy, którzy odziedziczyli dobra zwane obecnie Mariampol około roku 1662 wybudowali tam kościół drewniany zarządzany przez siostry regularne Franciszkanki Mniejsze Obserwantki. Po podziale parafii Uście Zielone w roku 1725, dokonanym przez arcybiskupa Skarbka, parafia została przeniesiona do Mariampola i wyposażona przez kasztelana Jana Stanisława Jabłonowskiego.
Hetman Stanisław Jabłonowski to wielce zasłużona dla Polski postać. Uważany jest za jednego z najwybitniejszych polskich wodzów wieku XVII. Był niezwykle znakomitym strategiem, zarówno w teorii jak i w praktyce.  To on kierował atakami husarii pod Chocimiem w roku 1673 jak i pod Wiedniem w roku 1683. Wspólnie z Królem Janem Kazimierzem brał udział w wyprawach na Kamieniec Podolski, Bukowinę i Wołoszczyznę. W poczuciu odpowiedzialności piastowanego stanowiska budował nowe wsie i miasteczka. Po zajęciu przez Turków Kamieńca Podolskiego wzdłuż Dniestru wzniósł łańcuch obronnych fortów i zamków do dziś podziwianych. Najbardziej znane to  Okopy Św. Trójcy. Był człowiekiem niezwykle religijnym, wielkim czcicielem Matki Bożej. Na wszystkie wyprawy wojenne woził ze sobą Jej obraz i modlił się przed nim wspólnie z rycerstwem. Codziennie słuchał Mszy świętej i odmawiał koronkę do NMP. Ku jej czci, w roku 1691 założył nad Dniestrem miasto Mariampol, zwane szańcem Najświętrzej Maryi Panny. Później w kościele umieszczono Jego obozowy obraz – hetmański. Jako filantrop był związany z licznymi klasztorami zakonnymi które hojnie wspierał. Zmarł we Lwowie w roku 1702 gdzie został pochowany w kościele Jezuitów.  
Herb miasta Mariampol zawiera motyw maryjny – przedstawia on Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus, pod nią widnieje tarcza z herbem Jabłonowskich.
Pochodzenie cudownego wizerunku matki Boskiej Mariampolskiej nie jest ustalone. Nie jest wiadome kto i kiedy go namalował. Pierwsza wzmianki o nim pochodzą z II polowy XVII wieku. Obraz wędrował  wtedy z wojskiem polskim dowodzonym właśnie przez hetmana Stanisława Jabłonowskiego, który modlił się przed nim z rycerstwem wożąc go ze sobą na wyprawy wojenne. Wywdzięczają się Bogurodzicy za doznaną wielokrotną opiekę Jabłonowski postanowił przemianować na Jej cześć w pobliżu wsi Wołczków osadę Boży Widok (pochodzącą od wspaniałego widoku rozpościerającego się ze skarpy mariampolskiej na dolinę Dniestru) wraz z miastem warownym, na miasto Mariampol – Gród Maryi. Było to w roku 1691. Po śmierci hetmana w roku 1702 syn jego wojewoda JAN Jabłonowski przekazał sławny obraz obozowy ojca kościołowi w Mariampolu. Umieszczony w głównym ołtarzu wizerunek zajaśniał wkrótce blaskiem łask. Dowodem tego były liczne ofiarowane wota i srebrna sukienka z koron.

Po odwiedzinach w tamtejszym przedszkolu oraz krótkim zatrzymaniu się na tamtejszym cmentarzu, przejechawszy ulicami Mariampola, skierowaliśmy się w kierunku Stanisławowa, gdzie miałem spotkać się z moimi kuzynami - Denisem Marytchakiem i Wsiewołodem Bażałukiem, potomkami Franciszki Ksawery Strzetelskiej, córki Ignacego Strzetelskiego, którzy w połowie XIX wieku żyli i mieszkali w nieodległym Uściu Zielonym.
Ale o tym już w kolejnym odcinku mojej relacji.



KOMENTARZE

  • Świetny blogasek :D Wielkie dzięki za tai wysiłek :)
    autor: Szczerbatek/www.roadamerican.pl/
  • Czytam historie Twojego rodu i wracam wspomnieniami do Mariampola :)
    autor: Tereska