niedziela, 12 stycznia 2014

Odnaleziony wpis w księdze metrykalnej z 1817 roku z Uścia Zielonego.

Poniżej prezentuję wpis z księgi metrykalnej z Uścia Zielonego z roku 1817. Wpis mówiący o śmierci rządcy Antoniego Wakulińskiego. Jego nagrobek oczyściliśmy w trakcie naszej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. 


A oto jego nagrobek w pełnej okazałości po oczyszczeniu. 


i napis na nim: 




piątek, 10 stycznia 2014

Definitywny koniec naszej wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku.

Oto ostatnia część mojej relacji w wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku. Kolejne dni naszego pobytu obfitowały w wiele ciekawych i niezapomnianych zdarzeń. Po zakończeniu prac na cmentarzu w Mariampolu, jeszcze tego samego dnia, zanim słońce schowało się za horyzontem, postanowiliśmy odwiedzić cmentarz w Uściu Zielonym, miejscowości oddalonej o zaledwie 10 km od Mariampola.

Oto ostatnia część mojej relacji w wyprawy na Ukrainę w sierpniu 2013 roku.

Kolejne dni naszego pobytu obfitowały w wiele ciekawych i niezapomnianych zdarzeń. Po zakończeniu prac na cmentarzu w Mariampolu, jeszcze tego samego dnia, zanim słońce schowało się za horyzontem, postanowiliśmy odwiedzić cmentarz w Uściu Zielonym, miejscowości oddalonej o zaledwie 10 km od Mariampola.


Widok Uścia Zielonego i przepięknej doliny Dniestru


Celem naszej wyprawy miało być wstępne rozeznanie terenu oraz zindeksowanie zachowanych polskich grobowców na terenie starej części cmentarza. Po dotarciu tam przeżyliśmy szok. Miejsce na którym pochowani byli moi przodkowie wyglądało tragicznie. Dwumetrowej wysokości pokrzywy, mnóstwo poprzewracanych i połamanych starych drzew, poniszczone, poprzerastane mchem i wszelkiego rodzaju zielskiem grobowce, ścieżki zarośnięte samosiejkami akacji i czarnego bzu oraz wszędzie mnóstwo walających się, połamanych gałęzi, sprawiały wrażenie miejsca, które skazano na wieczne zapomnienie. 


Było to niezwykle przygnębiające odczucie. Gdy w końcu udało się nam dotrzeć w tę okolicę, gdzie po raz pierwszy w 2012 roku, wspólnie z dwoma Stanisławami - Tomczakiem i Wodyńskim odkryłem groby moich przodków, okazało się, że chcąc je oczyścić i odsłonić, potrzebny nam będzie "ciężki sprzęt" w postaci piły spalinowej, porządnych sekatorów, siekier oraz bardzo dużo samozaparcia i chęci do pracy. Postanowiliśmy, że następnego dnia, zaraz z rana wrócimy tu i wspólnie zabierzemy się do pracy.



Tak wyglądało miejsce, w którym pochowani byli przedstawiciele rodziny Strzetelskich 



Zanim jednak udaliśmy się w drogę powrotną Stanisław Tomczak w tej zielonej plątaninie roślin natknął się na piękny nagrobek przedstawiający św. Antoniego.



Okazało się, że to tam właśnie pochowano rządcę Uścia Zielonego Antoniego Wakulińskiego zmarłego w 1817 roku. Wstępnie więc oczyściliśmy pomnik z zarośniętego zielska, a ponieważ coraz szybciej robiło się ciemno, udaliśmy się z powrotem do Mariampola na spoczynek.



Nazajutrz, po obfitym śniadaniu, zaopatrzeni w niezbędne narzędzia oraz sporo chęci do ciężkiej pracy, skierowaliśmy się w kierunku Uścia. Przecież celem naszego działania miało być wydobycia na światło dzienne schowanych w tym zielonym buszu nagrobków. Po dotarciu na miejsce zachwycił nas najpierw piękny widok wież kościoła Świętej Trójcy, które z daleka lśniły w blasku słońca.



Postanowiliśmy zobaczyć ten wspaniały zabytek z bliska. Okazało się jednak, że brama która prowadzi na teren wokół kościoła jest zamknięta na kłódkę. Przeskoczyliśmy więc ją i znaleźliśmy się w bezpośrednim sąsiedztwie świątyni. Wokoło widać było sporo połamanych i powalonych drzew, których olbrzymie gałęzie walały się tu to tam. Przewrócone drzewa uszkodziły nie tylko część dachu kościoła ale nawet i gruby, kamienny mur okalający świątynię. Obeszliśmy ją naokoło, wdrapali się nawet na zamieszkałą przez bociany starą dzwonnicę, zrobili mnóstwo ciekawych zdjęć i przeskoczywszy z powrotem przez zamkniętą na kłódkę wysoką bramę udaliśmy się w kierunku cmentarza. Mieliśmy nadzieję, że być może następnym razem uda się nam zwiedzić wnętrze świątyni, która teraz niestety była na głucho zamknięta.









Po opuszczeniu terenu kościoła postanowiliśmy jednak najpierw odszukać najstarszą mieszkankę Uścia Zielonego - 92 letnią panią Marię Fedyk zd. Pawełko, którą dane mi było poznać jeszcze w trakcie mojej pierwszej wizyty w tym miejscu, w czerwcu 2012 roku. Zastaliśmy panią Marię pochyloną nad drewnianym, starym płotem okalającym jej dom. Jej drobna postać zrobiła na nas duże wrażenie. W ręce trzymała brudny od zielonej farby pędzel i powolnym posuwistym ruchem malowała poszczególne sztachety płotu. Pomimo swojego wieku robiła to nad wyraz sprawnie.




Przywitała się z nami serdecznie, a po krótkiej rozmowie przypomniawszy sobie nasze pierwsze sprzed roku spotkanie, z uśmiechem na twarzy zaśpiewała czystą polszczyzną zupełnie nieznaną nam pieśń pt. "Grób matki". Jej słowa długo jeszcze brzmiały nam w uszach, zwłaszcza w kontekście późniejszej wizyty na tamtejszym cmentarzu. Dłuższą chwilę staliśmy tam, słuchając ciekawych opowieści pani Marii i chłonąc słowa starych legionowych pieśni którymi nas obdarowała. Zdawało się, że słowa te unoszą się wysoko w górę i z poszumem wiatru wędrują wyżej aż ku niebu, do naszych bliskich, którzy pomimo tego że już odeszli, to przecież kiedyś żyli i zamieszkiwali tę piękną, umęczoną ziemię. Serdecznie pożegnaliśmy się z Panią Marią i mając nadzieję na ponowne spotkanie w przyszłym roku skierowaliśmy się w kierunku cmentarza. 
 [tu jest iframe]

Po dotarciu na miejsce i rozpakowaniu naszego "ciężkiego sprzętu" rozpoczęliśmy nierówną walkę z przyrodą. W ruch poszły sekatory, siekiery i piły. Niezmiernie przydatna okazała się być piła spalinowa, dzięki której udało się nam poobcinać połamane gałęzie oraz poprzewracane na niektóre groby drzewa. Walka ta trwała przez parę godzin, a jej efekty możecie zobaczyć na zamieszczonych poniżej zdjęciach.







Oczyszczony podwójny grobowiec rodziny Strzetelskich



W końcu, niezwykle zmęczeni ale bardzo szczęśliwi spakowaliśmy swoje narzędzia, uprzątnęli do reszty oczyszczony i odchwaszczony teren, na odsłoniętych grobach zapalili światełka pamięci, odmówili modlitwę za spokój duszy pochowanych w tym miejscu zmarłych, po czym powoli skierowaliśmy się w kierunku Mariampola. Nie mogliśmy jednak odmówić sobie przyjemności zobaczenia Dniestru, który właśnie w Uściu tworzy malownicze, niezapomniane widoki. Siedzieliśmy na olbrzymim kamieniu - Stanisław, Jacek, Bartek i ja, moczyli nogi w ciepłej, dumnie płynącej rzece i w milczeniu podziwialiśmy przepiękne krajobrazy. Nieopodal widać było duże stado pasących się krów oraz grupkę kąpiących się dzieci. Popołudniowe słońce grzało dość mocno, czas nieubłaganie coraz szybciej płynął, a myśmy zapragnęli by chwila ta trwała jak najdłużej. Rzeczywiście było niezwykle uroczo, jakoś tak nadnaturalnie pięknie. 




Wkrótce jednak dotarło do nas, że jeszcze tego wieczoru musimy opuścić gościnny Mariampol. Kolejny nocleg miał odbyć się w Bołszowcach, miejscowości położonej zaledwie parę kilometrów od Halicza. Pobyt nasz na Ukrainie powoli więc dobiegał końca. Żal było opuszczać tę malowniczą dolinę.
W końcu jednak wsiedliśmy do samochodu i co chwilę oglądając się za siebie, podziwiali, coraz bardziej oddalające się, lśniące w blasku zachodzącego słońca wieże kościoła Świętej Trójcy, w której to świątyni brat mojego 4x pradziadka ks. Rafał Strzetelski, przez ponad 40 lat, aż do początku lat 80-tych XIX wieku, był proboszczem, a Uście Zielone było jego domem.
Po przyjeździe na miejsce, dość szybko spakowaliśmy nasze rzeczy i pożegnawszy się z gościnnym domem Gienka, skierowali się w kierunku Bołszowiec. Gienek niestety był w pracy, więc skreśliliśmy do niego parę słów podziękowania za sympatyczny pobyt i podziwiając wschodzący księżyc i rozgwieżdżone niebo nad nami opuściliśmy przyjazny Mariampol. 

Nie byliśmy pewni jak zostaniemy przyjęci w Bołszowcach, zwłaszcza, że wcześniej nie poczyniliśmy żadnych ustaleń, a nawet nie poinformowaliśmy OO Franciszkanów o zamiarze przenocowania. Dopiero z Halicza, dobrze przed 22-gą Stanisławowi udało się dodzwonić do klasztoru. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w słuchawce usłyszeliśmy miłe zaproszenie. Na miejsce dotarliśmy w późnych godzinach wieczornych. Zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci przez gospodarza tego miejsca o. Grzegorza Cybmała. Właśnie szykowano kolację, więc ochoczo włączyliśmy się do przygotowań. Zmęczeni dwudniową całodzienną pracą na cmentarzach w Mariampolu i Uściu zasiedliśmy do wystawnej kolacji. Okazało się, że wspólnie z nami wieczerzali też goście z okolic Bielska. Jakież było nasze zdziwienie i radość zarazem, gdy dowiedzieliśmy się, że przyjechali tu między innymi i po to aby odnaleźć swoje korzenie. Niezmiernie sympatyczna Pani Ewa Mitscha opowiedziała nam o swoim dziadku Adamie, który był właścicielem dworu w Posadzie Felsztyńskiej. W czasie wojny uczył w szkole w Felsztynie, nieopodal Sąsiadowic. Tam też  założył orkiestrę. Był znanym polskim kompozytorem. Studia muzyczne ukończył w Konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie. Studiował również prawo na Uniwersytecie Lwowskim.  Od przed wojny mieszkał i tworzył w Katowicach. Tam też zmarł wieku 100 lat i tam też został pochowany. Wspólna rozmowa przy stole zacieśniła naszą znajomość na tyle, że wymieniliśmy się adresami i obiecali sobie, że kiedyś na pewno spotkamy się znowu. Rozmowa przeciągnęła się do późnej nocy. 


Ojciec Grzegorz okazał się osobą bardzo ciepłą. To niezwykły erudyta, zarazem wspaniały społecznik i działacz w kierunku procesów pojednania pomiędzy Polakami a Ukraińcami. To właśnie dzięki niemu po raz pierwszy spojrzeliśmy z zupełnie innej perspektywy na trudne polsko-ukraińskie relacje. Słuchaliśmy go niezwykle zafascynowani.
Bołszowce to miejsce szczególne. Nazwane kiedyś przez mojego, niedawno odnalezionego kuzyna i serdecznego przyjaciela Stanisława Wodyńskiego - Bożą Fortecą - rzeczywiście jak żadne inne zasługuje na tę nazwę. Jest to miejsce wyjątkowe, zwłaszcza z punktu widzenia niełatwej polsko-ukraińskiej historii, ale i niezwykłej urody odbudowanych klasztornych wnętrz oraz odremontowanych kościelnych naw, które w sposób nadnaturalnym emanują niezwykłym spokojem i dostojeństwem zarazem. 


Szczególnie przyszło mi tego doświadczyć nazajutrz, gdy uczestniczyliśmy wspólnie w niedzielnej mszy świętej prowadzonej właśnie przez Ojca Grzegorza. Moje bezpośrednie włączenie się w liturgię tej uroczystości poprzez przeczytanie jednego z czytań wywarło na mnie niezapomniane wrażenie. Oto stałem na środku odbudowanego kościoła, w bezpośrednim sąsiedztwie ołtarza i mogłem dziękować Panu za Jego Dobroć, za to, że ocalił od zapomnienia i zniszczenia to miejsce.



Po zakończonym nabożeństwie, zjedliśmy smaczne śniadanie. Nie zapomnieliśmy również o wspólnym pamiątkowym zdjęciu. Pożegnawszy się z OO Franciszkanami wsiedliśmy do samochodu. Jeszcze na koniec ostatnie spojrzenie na odbudowany klasztor. Ojciec Grzegorz stał na schodach klasztoru i błogosławił nam na dalszą drogę powrotną do ojczyzny. 

Do granicy dojechaliśmy w godzinach popołudniowych. Odstawszy swoje w długiej kolejce, bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń przeżytych dni, około godziny 17-tej wjechaliśmy w końcu do Polski. Do domu dotarliśmy w późnych godzinach nocnych.
Tak zakończyła się nasza kolejna wypraw na Ukrainę AD 2013 roku. 




KOMENTARZE


  • Pięknie. Bardzo Wam zazdroszczę tej wyprawy. Moja babcia pochodziła z Rudek. Ja nigdy tam nie byłam, ale bardzo bym chciała pojechać i zobaczyć wszystkie te miejsca. Pozdrawiam serdecznie.
    autor: Teresa
  • Pięknie piszesz Kuzynie, dziękuję
    autor: Zbyszek
  • Piękny artykuł! Szczerze zazdroszczę Panu tej wyprawy! Odwaliliście naprawdę kawał dobrej roboty. Przypomniało mi się, że parę lat temu jakaś Pani prosiła mnie o jakiekolwiek informacje o Uście Zielonym, skąd pochodzili jej przodkowie. Ciekawe czy nadal ich szuka?
    Pozdrawiam ciepło Panie Piotrze!
    Józek Pławski
    autor: Józekwww.wodniki.bloog.pl